Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wawa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wawa. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 marca 2011

W Trypolisie cisza przed burzą?

Niektórzy twierdzą, że rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ jest godną potępienia Inwazją Na Libię. Ja mając do wyboru wyrzutnie rakietowe wycelowane w Misuratę i walące równo jak popadnie do spólki ze snajperami i samolotami strzelającymi do ludzi jak do kaczek vs samoloty bombardujące cele militarne czasem pewnie trafiające w jakiegoś Allahowi ducha winnego cywila, wybieram jednak to drugie rozwiązanie. Mało tego, uważam, że rezolucja przyszła jakieś 3 tygodnie za późno, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jak na dzisiejsze polityczne standardy to i tak poszło błyskawicznie. Co z tego wyjdzie to nawet nie będę próbowała spekulować, Allah jeden raczy wiedzieć...

Z rozmów z naszymi znajomymi wynika, że w Trypolisie nadal panuje względny spokój, choć wszyscy szykują się na to, że będzie gorzej. Wprawdzie słychać strzały i wybuchy, wprawdzie można gdzieniegdzie natrafić na leje po bombach, ale głównym zmartwieniem tych osób, z którymi rozmawialiśmy jest jak zdobyć benzynę. Kolejki na stacjach benzynowych są na długie godziny stania a jednorazowo kupić można tylko kilka litrów. Na czarnym rynku cena paliwa doszła do 2,5 dinara (czyli więcej niż w Polsce!;). Jedzenie w sklepach jeszcze jest, choć mocno podrożało. Do tego od kiedy Kadafi rozdał broń ludziom na ulicach zrobiło się niebezpiecznie - pojawiły się uzbrojone bandy, napady rabunkowe są na porządku dziennym, strach wychodzić z domu.

Z drugiej strony w niektórych rozmowach słychać się echa propagandy Kadafiego: wszystko to zdrada, zachód się odwrócił, w nalotach giną dzieci i kobiety w ciąży. Ciekawe jak nas będą postrzegać jak wrócimy...

Jesteśmy w stałym kontakcie z Dorotą. Do Polski nie ma już po co przyjeżdżać, przynajmniej nie pilnie, Jej Mama umarła kilka tygodni temu.

Dowiedzieliśmy się też, że jeden z braci Ahmeda został aresztowany. Nie wiadomo gdzie jest ani co się z nim dzieje.

Kibicujemy rebeliantom, ale jednocześnie nie możemy nie zauważyć, że coraz wyraźniej widać cechy, na które u Libijczyków zawsze narzekaliśmy: brak myślenia o konsekwencjach i liczenie na to, że ktoś zrobi za nich. Ciekawie pisze o tym Mariusz Zawadzki w GW 26-27 marca, widać to też w relacjach dziennikarzy Aljazeery opisujących oczekiwanie rebeliantów, że Sarkozy zrobi wszystko za nich, a nawet pretensje, że koalicja robi za mało, przy jednoczesnym kompletnym braku zdyscyplinowania i podporządkowania się osobom, które próbują objąć dowództwo. Nienajlepiej to wróży samozwańczej Narodowej Radzie Libijskiej i przyszłości kraju w przypadku obalenia Kadafiego...

Tymczasem zaliczamy właśnie trzecie mieszkanie w ciągu półtora miesiąca, Miś poszedł do żłobka i chyba mu się podoba, choć po tygodniu musiał został w domu z glutem do pasa, Paweł doczekał się awansu, co mimo iż był to awans zapowiadany, trochę nas zaskoczyło, bo nie spodziewaliśmy się go póki pracujemy z Warszawy, no i nadal od rana do wieczora motywem przewodnim jest sytuacja w Libii - wiadomości, telefony, długie Polaków rozmowy (pozdrowienia dla kolegów z OSW;).

Zdajemy sobie sprawę z tego, że powrót, o ile w ogóle będzie możliwy, nie będzie prosty, nie będzie to już ten sam bezpieczny dla expatów kraj, pozostanie nam przeprowadzić się na strzeżone osiedle, wynająć ochroniarzy i mieć oczy dokoła głowy - mimo to nadal liczymy, że uda nam się tam wrócić wkrótce.

piątek, 11 marca 2011

Na południu bez zmian

Kilka dni temu nareszcie udało nam się skontaktować z Dorotą. Poza zapewnieniami, że u nich wszystko ok i że bardzo tęsknią za Misiem, powiedziała, że w Libii absolutnie nic się nie dzieje, że były jakieś protesty na wschodzie, ale już się uspokoiło, a to co pokazują media to stare zdjęcia sprzed lat... Zamurowało mnie kompletnie, nie wiedziałam czy mam przytakiwać czy opowiadać ze szczegółami o filmikach w internecie, już nie tylko wrzucanych przez rebeliantów, ale i przez zachodnich dziennikarzy, którym udało się dostać do Libii, o bombach, ostrzałach, konferencjach prasowych, na których sam Saif do spółki z tatusiem przyznają, że giną ludzie...na szczęście wyskoczył mi w voipie komunikat, że została mi minuta rozmowy, więc zapytałam jeszcze czy nie myśli o tym, żeby jednak przedostać się do Polski (możliwości ewakuacji nadal istnieją, mimo, że nasza ambasada się zwinęła) - powiedziała, że przyleci jak tylko przywrócą samoloty rejsowe i na tym zakończyłyśmy rozmowę.

Jestem w stanie zrozumieć dlaczego się nie ewakuowała. Ma trójkę dzieci i męża, spędziła tam ponad 20 lat, gdyby wyjechała nie wiadomo kiedy mogłaby wrócić. Nie warto ryzykować. Natomiast to co mówiła o zdjęciach, że to stare i nieprawdziwe kompletnie mnie wytrąciło z równowagi. Zwłaszcza, że mówiła to takim głosem, jakby święcie w to wierzyła. Dała się przekonać propagandzie Kadafiego? Przecież nawet jeśli w jej okolicy jest spokojnie, to musiała rozmawiać ze swoją siostrą, a ta mieszka w Tajourze, której nazwa zbyt często pojawia się w niusach...!

Następnego dnia zrozumiałam więcej. Zadzwoniliśmy do Ahmeda, jednego z naszych polskojęzycznych Libijczyków. Opowiedział o tym, że policja płaci za donosy. Że służby mają listy ludzi podejrzanych o współpracę czy nawet sympatyzowanie z opozycją i systematycznie tych ludzi likwidują: przychodzą w nocy, wywalają drzwi, wywlekają delikwenta i wywożą w nieznanym kierunku. Już trzech jego kuzynów w ten sposób "zniknęło". Do tego, dodał, jego jeszcze inny kuzyn pracuje w "telekomunikacji", twierdzi, że 70% rozmów z zagranicy jest podsłuchiwanych. Terror w najgorszym wydaniu...

Nie wierzę w teorie spiskowe. Wbrew temu, czym straszyła mnie czytelniczka w komentarzach pod poprzednim wpisem nie sądzę, żeby jakiemuś libijskiemu urzędasowi chciało się śledzić polskojęzyczne blogi i  robić problemy komuś za to, że krytykuje libijski sposób jazdy czy zaopatrzenie w sklepach. Dlatego pisałam na tym blogu dużo i szczerze, nie gryząc się zanadto w język. Ale pisałam też o naszych libijskich znajomych, czasem o ich poglądach, wymieniając ich z imienia. Polskich firm w Trypolisie nie jest dużo, łatwo się zorientować z której my jesteśmy, i kim są osoby przeze mnie opisywane. Podkreślę jeszcze raz, nie sądzę, żeby ktoś faktycznie zadał sobie tyle trudu. Ale jeśli istnieje cień ryzyka, że narobię komuś problemów, to zrobię wszystko, żeby tego uniknąć.

Stąd decyzja o chwilowym - inszallah - ograniczeniu dostępu do bloga. Mogłam wymazać twarze ze zdjęć i zmienić wszystkie imiona na Mahmud (akurat nie znam żadnego Mahmuda;), mogłam zawiesić zupełnie pisanie, w końcu zdecydowałam ograniczyć nieco zasięg;) Mam nadzieję, że sytuacja jakimś cudem szybko się uspokoi (czytaj: reżim upadnie a my wrócimy na stare śmieci) i będę mogła już otwarcie pisać co mi się żywnie podoba.

Rozmawialiśmy z innymi "naszymi" Libijczykami. Mustafa mieszkający w Zawii (tam gdzie w zasadzie codziennie toczą się walki) jednego dnia mówił, że jest strasznie, niebezpiecznie, i że się boją. Następnego, tonem drewnianym jakby ktoś mu przyłożył pistolet do skroni, zapewniał, że wszystko jest w porządku, że za dwa dni wróci do pracy, i podkreślał wielokrotnie, że nie potrzebuje żadnej pomocy. To było po przemówieniu pułkownika, że akceptowanie pomocy z zagranicy będzie karane... Ibrahim, który zawsze najbardziej krytycznie wyrażał się o reżimie, długo miał wyłączony telefon. W końcu jak się udało do niego dodzwonić to powiedział wprost, że się boi wychylać. Omar, ten który przechowuje nasz projektor, wyjechał do rodziny w góry. Mamy nadzieję, że jest bezpieczny, od soboty nie ma z nim kontaktu. 

Z drugiej strony nasz inny polskojęzyczny Libijczyk, Salem, zapewnia optymistycznie, że jest super, fantastycznie i neverbetter, benzyna potaniała, socjal jest lepszy niż był, co miesiąc po 500 dinksów na każdego członka rodziny (swoją drogą całe szczęście, że większość dinarów zdążyliśmy sprzedać, jak wrócimy to chyba nie będą zbyt wiele warte...), w sklepach wszystko jest, na lotnisku pusto, cła na wszystko zniesione, w ogóle żyć nie umierać. Z kolei nasz zastępca dyrektora w notce służbowej nie idącej do żadnych libijskich służb a jedynie do polskiego zarządu idzie w zaparte twierdząc, że NOC czyli National Oil Corporation pracuje - dzień jak co dzień, mimo że skądinąd wiemy, że od ponad trzech tygodni jest zamknięte na głucho...

Na pocieszenie dodzwoniliśmy się do Waleeda, który zapewnił nas, że domy stoją nieruszone, mamy też (o ile tylko działa internet) podgląd z firmowego monitoringu na samochody:)

Biała ceratka na zdjęciu z kamery 6 to nasza:)
Pozostaje nam czekać i mieć nadzieję na jakiś przełom. W końcu nie może to trwać wiecznie... Zaczynamy i kończymy każdy dzień wiadomościami z Al Jazeery, słyszymy dużo gróźb, zapewnień, że tak być nie może, Kadafi musi ustąpić, trzeba zamknąć przestrzeń powietrzną, trzeba to, trzeba tamto...bla, bla, bla...od słów do czynów!

PS Jakby ktoś miał do wynajęcia mieszkanie od początku kwietnia  na 1-3 miesiące (w zależności od rozwoju sytuacji) to proszę o kontakt! 

sobota, 26 lutego 2011

Rzeczy

Nadal z niepokojem obserwujemy wydarzenia w Libii, końca zamieszek nie widać, z jednej strony doniesienia o kolejnych zabitych, ale z drugiej coraz to nowe pęknięcia w murze zwolenników i współpracowników Kadafiego, i coś, czego wcześniej nie było: relacje zagranicznych korespondentów z Trypolisu! Zaczęło się od gościa z CNN, który po prostu przeszedł sobie przez granicę, a dzisiaj na Aljazeerze widziałam Saifa, syna Kadafiego, na konferencji prasowej!

Do tego wielu naszym znajomym udało się wrócić! Kasię i Staszka widziałam w tvn24, księdza Augustyna na gazecie, przeczytałam relację z powrotu Polimexu z Garabuli (pierwsze miejsce pracy Pawła, 3 lata temu). Zostało jeszcze kilka osób w ambasadzie, część ma wracać w ciągu najbliższych paru dni, no i jeszcze ci, którzy są tam na stałe. Nadal nie udało nam się skontaktować z Dorotą...

Miś w Waleedem, właścicielem naszego domu
Nasi wracali we wtorek.
Na lotnisku byli wczesnym popołudniem, okazało się, że samolot ukraiński, którym chcieli lecieć, odlatuje dopiero następnego dnia. Udało im się dostać na listę holenderskiego samolotu wojskowego, który odleciał w końcu koło 23.
Do samolotu pozwolono im zabrać tylko bagaże podręczne, więc wszyscy się na szybko przepakowywali, zostawiając swoje rzeczy (a przy okazji naszego laptopa) w magazynach KLMu.
O 3 w nocy dostałam smsa, że są w Eindhoven, stamtąd pociągiem do Amsterdamu, 2 godziny w hotelu i znowu samolot, tym razem do Polski.

 Po raz trzeci w ciągu ostatniego roku wszechświat daje nam do zrozumienia, że nie powinniśmy za bardzo przywiązywać się do rzeczy. Dwa razy nas okradziono, raz w Libii, raz w Polsce, w obu przypadkach na szczęście straciliśmy niewiele, ale nadal, było to dość nieprzyjemne uczucie...a tym razem zostało nam tyle, co zostawiliśmy w Polsce (mało), plus to, co spakowaliśmy na 2 tygodnie urlopu, czyli absolutne minimum, żeby mieć dużo miejsca w bagażu na podróż powrotną. Czy nasze rzeczy przetrwają czy nie, tego nikt nie wie. Paweł od początku mówił, że już się ze wszystkim pożegnał, ja jeszcze mam resztki nadziei, choć ta resztka gwałtownie się kurczy po przeczytanej niedawno w sieci informacji, że po Janzourze (czyli w naszej okolicy) krąży banda uzbrojona w miecze (!) i okrada domy.

Centrum Trypolisu
kolejne miejsce, które wczoraj widziałam w TV
Dziwne to uczucie w jednej chwili pogodzić się z faktem, że nasze ubrania, laptop, płyty, sprzęty, misia ubrania i zabawki i co tam jeszcze zostawiliśmy (a było tego trochę) mogą już do nas nie wrócić. Choć póki co samochód z rzeczami pod firmą jeszcze stoi (w końcu się do czegoś przydał monitoring!). A KLM ma na dniach wysłać pozostawione na lotnisku klamoty do Europy, wiec jest szansa na odzyskanie laptoka.

No ale to tylko rzeczy, jak uda się je odzyskać, będzie super, jak nie - jakoś przeżyjemy. Ważne, że jesteśmy bezpieczni, że nasi znajomi są bezpieczni, i że mamy przyjaciół, którzy potrafią nam osłodzić te chwile niepewności - dziękujemy Wam za spieniacz do mleka i za wielki wór ubranek i zabawek dla Misia! Jesteście kochani!

PS Na razie zostajemy, plan jest taki, że na miesiąc, będziemy pracować w warszawskim biurze. Co się stanie dalej zależy od rozwoju sytuacji, ale mamy nadzieję, że pod koniec marca uda nam się wrócić.

wtorek, 22 lutego 2011

Trypolis w ogniu

Sklep z portretami "wodza",
pewnie już nie istnieje
Klika dni temu Przemek na fejsbuku napisał "Trypolis w ogniu", chwilę potem dodał, że to żart oczywiście i nic się złego nie dzieje. Niepotrzebnie, wszyscy wiedzieli, że żartuje, wprawdzie w Bengazi już było gorąco, ale nadal nikt w najgorszych nawet snach nie przewidywał, jak się sytuacja rozwinie...

A miało być tak pięknie. Mieliśmy przyjechać do Polski, pobiegać po sklepach, pospotykać się ze znajomymi, iść do kina, ponarzekać na mrozy i po dwóch tygodniach wrócić do Libii. Tymczasem większość czasu spędzamy oglądając na przemian Aljazeerę, w obu wersjach językowych, tvn24 na którym Libia powolutku spada do drugiej ligi niusów, i na fejsbuku / tweeterze / wszelkich innych stronach mogących przybliżyć nam chociaż trochę sytuację w Trypolisie. 

Butelki - centrum Trypolisu

Rewolucje w Tunezji i Egipcie śledziliśmy jednym okiem, z uprzejmym zainteresowaniem ale nie poświęcając im dużo więcej uwagi niż dajmy na to zmianom w komunikacji miejskiej w Warszawie. Gdy zaczęły się zamieszki w Bengazi z pewnym niepokojem słuchaliśmy doniesień, ale nadal nie traktowaliśmy tego zbyt osobiście. Bengazi jest jakieś 1000 km od Trypolisu i zawsze było traktowane jak zupełnie odrębne państwo, inni ludzie, inna mentalność, zawsze przeciwni Kadafiemu i przez to przez niego zaniedbywani, jeśli ktokolwiek w Libii miał protestować to oni.
 
Jak Kadafi wydał rozkaz strzelania do tłumów stało się jasne, że nie ma odwrotu, Trypolis zaczął protestować, a my przed telewizorem i komputerem śledziliśmy rozwój wydarzeń. Cień nadziei, że Saif, który do tej pory był postrzegany jako "mądrzejszy" z synów, i czasem nawet miewał postępowe pomysły, zdoła przejąć władzę, rozmył się po jego żałosnym przemówieniu. Liczymy na to, że armia odwróci się od "lidera", pojawiają się informacje, że kilka samolotów odmówiło strzelania do ludzi, że jacyś oficerowie nawołują do dołączenia się do ludu, a mimo to Aljazeera pokazuje kolejne płonące budynki, kolejne rozczłonkowane ciała, donosi o kolejnych miejscach gdzie do ludzi strzela się jak do kaczek.

Miś z Dorotą i Helą

O tym wszystkim można przeczytać w internecie. 

Tyle że dla nas to za mało. Chcemy wiedzieć więcej. Kiedy przylecą nasi koledzy z pracy - zostało 7 osób (wliczając członków rodzin), mieli wracać dzisiaj czarterem, ale samolot nie dostał pozwolenia na lądowanie, więc nadal czekają, będą się próbowali wbijać do jakiegoś ukraińskiego samolotu i jak wszystko dobrze pójdzie, to może uda im się przylecieć, chociaż krążą plotki, że nie tylko przestrzeń powietrzna nad Libią jest zamknięta, ale też przed lotniskiem, zamkniętym na klucz, tłoczą się tysiące ludzi. Co z Dorotą, Helą i Bisią? Czy są wśród tych 30 osób, które zgłosiły się do ambasady z prośbą o pomoc w ewakuacji? Komórki nie działają, więc nie sposób się do nich dodzwonić... Co z naszymi znajomymi Libijczykami? W Tajourze były bardzo poważne zamieszki - czy u Ahmeda i Wioli wszystko w porządku? A bracia Ahmeda? Mam nadzieję, że nie poszli protestować... Co z Waleedem,  
Hotel Corynthia
w centrum Trypolisu
właścicielem naszych domów? Piotrek i Marta nie zdążyli mu nawet powiedzieć, że wyjeżdżają, i że domy zostają puste. Paweł rozmawiał wczoraj z Omarem, bardzo sympatycznym kolegą z pracy, zawsze uśmiechniętym i żartującym, mówił, że nie śpią po nocach i że się boją... A Ibrahim? Zawsze najbardziej otwarcie krytykował Kadafiego, czy dołączył się do protestujących? A jego żona lekarka, czy właśnie opatruje kolejnych postrzelonych, w szpitalu, w którym pracuje, a do którego właśnie Ibrahim zawiózł nas kiedyś z chorym Misiem? Zawię ostrzeliwują z samolotów - co z Mustkiem? Może i nie jest naszym najulubieńszym Libijczykiem, ale i tak się niepokoimy. Jak Zawia, to czy dotrą do Janzouru? Przecież to tylko 40 minut jazdy, dla samolotu mniej... Co u pozostałych, z ambasadą miałam kontakt, konsula słyszeliśmy w telewizji, expaci chyba wszyscy bezpieczni, jakby jakiemuś obcokrajowcowi się coś stało, pewnie byśmy o tym usłyszeli, ale Libijczycy...? Co z naszym domem? Znajomi zgarnęli co się dało, wrzucili do samochodu i postawili samochód pod firmą...Co z firmą? Czy fakt, że jest w otoczeniu rezydencji ambasadorów sprawia, że jest tam bezpieczniej, czy wręcz przeciwnie?

Jesteśmy spragnieni każdej wiadomości, miejsca, których nazw nie kojarzymy sprawdzamy na google mapsach, oglądamy niezliczone ilości rozmazanych filmików, w których próbujemy dostrzec znajome okolice...

Skwerek, na którym ostatnio jedliśmy lody.
Widzieliśmy filmik z tego miejsca sprzed kilku dni,
wygląda zupełnie inaczej...
Codziennie rano włączam komputer i telewizor (tak, ja, kto by pomyślał!), z nadzieją, że usłyszę, że to już koniec, Kadafi nie żyje, armia stoi po stronie ludzi, teraz zacznie się odbudowa zniszczeń i martwienie się co dalej, tymczasem każdy dzień przynosi coraz więcej ofiar i coraz straszniejsze obrazy - zdjęcia kraju ogarniętego wojną.. Mam nadzieję, że to już niedługo. I mam nadzieję, że uda nam się tam wrócić. Nie tylko po rzeczy, które zostawiliśmy, a jest ich sporo. Libia nie jest krajem idealnym, o czym już nie raz tu pisałam, ma kupę wad, i bywa do bólu irytująca. Ale zdecydowaliśmy się tam zamieszkać, spędzić tam kilka lat i tego postanowienia się trzymamy. Te 9 miesięcy, które do tej pory tam spędziliśmy to wystarczająco dużo, żeby zacząć traktować Libię jako nasz drugi dom, i żeby ze ściśniętym gardłem oglądać coraz to nowe doniesienia... 

niedziela, 20 lutego 2011

A jednak...

Tak, wiem, myliłam się.
Grubo, z tego co widzę w niusach.
Marne to pocieszenie, ale nie ja jedna - z osób, z którymi rozmawiałam, nikt nie wierzył, że cokolwiek się stanie. Nawet jak zaczęły się protesty w Bengazi, w dzień naszego wylotu do Polski, nikt nie przypuszczał, że dotrą one do Trypolisu. Bengazi zawsze było bardziej niepokorne niż Trypolis, a mieszkańcy tych dwóch największych miast Libii nigdy za sobą nie przepadali.
No i nikt nie przypuszczał, że przywódca zareaguje tak jak zareagował. Strzelając do protestujących bez ostrzeżenia.

Wiem niewiele więcej niż można znaleźć w internecie - oficjalnie mówi się o ponad setce zabitych, nieoficjalnie wiadomo, że może być ich dużo więcej. Najgoręcej jest w Bengazi i okolicach, ale zachód kraju, w tym Trypolis, też zaczyna dołączać się do protestów. Internet przez chwilę nie działał, ale teraz działa, choć portale społecznościowe są zblokowane. Pojawiają się informacje o tym, że policja i wojsko wycofują się, aby ustąpić miejsca płatnym najemnikom z innych krajów. Ambasada wysyła kolejne ostrzeżenia. Szpitale i kostnice są pełne, Aljazeera pokazuje regularną strzelaninę na ulicach Bengazi...

Tymczasem libijska telewizja w wiadomościach informuje przede wszystkim o tym, że pułkownik rozmawiał z prezydentami Mauretanii i Algierii (ale o czym to już nie mówią), spotkał się tez z ludźmi w Nalucie (pokazują dumnie siedzącego lidera i salę pełną facetów skandujących, że "naród chce Muammara na przywódcę" i temu podobne hasła), potem kolejne dwa spotkania (scenariusz taki sam, tylko pułkownik nie siedzi a stoi i macha niczym Sophia Loren, ewentualnie przepycha się przez tłum pozwalając czasem uścisnąć albo i ucałować sobie dłoń komuś z wiernych "fanów" - w tej roli głównie kobiety z dziećmi na rękach). Poza tym pokazują migawki z wieców poparcia i jeszcze więcej wieców poparcia, włącznie z (niewielką) demonstracją na Placu Zielonym. Pani prowadząca podkreśliła, że takie demonstracje odbyły się "w wielu miejscach" - i faktycznie, pokazali jeszcze dwie, na każdej skandowano dokładnie to samo jedno hasło (na co zwróciłam uwagę nie znając arabskiego). Potem były jeszcze zdjęcia z demonstracji w Stanach, i do tego filmiki z pułkownikiem z czasów kiedy był piękny i młody, skandujące tłumy i migawki z najpiękniejszych miejsc w Libii (zdążyliśmy rozpoznać chyba Club8, zamknięty dla zwykłych Libijczyków) i tak przez prawie pół godziny. Mocno, mocno żałosne...

Wspominają też o niepokojach, pokazując jakiś spalony budynek i latające papiery, i mówiąc, że do "zniszczeń i podpaleń" przyczyniają się ludzie z "zagranicznej siatki", wśród nich pracownicy firm zagranicznych. W jednej z rządowych gazet dodano, że to Turcy, Syryjczycy, Palestyńczycy, Tunezyjczycy i Egipcjanie. Inspirować ich mieli oczywiście Syjoniści...

Nasi jedni znajomi z pracy, dzieciaci i ciężarni, którzy i tak mieli się zwijać za kilka tygodni, pakują się w pośpiechu i jutro wracają do kraju, zadzwonili tylko do nas zapytać, co nam zapakować do samochodu, który na wszelki wypadek wywiozą pod firmę - nasze domy stoją dość samotnie, ale za to przy samej autostradzie, więc jakby ktoś chciał je splądrować, to nawet nikt tego nie zauważy. Reszta póki co zostaje, samoloty pełne obcokrajowców nadal przylatują do Trypolisu, szkoła amerykańska też normalnie działa. Niektóre firmy zaczynają ewakuować pracowników, inne jeszcze zostają na posterunku. Inna znajoma Polka wraz z dziećmi też wraca, bo firma nie chce brać odpowiedzialności za rodziny pracowników. Jej mąż ma się tymczasowo przeprowadzić do biura...

My mamy bilet powrotny na 2 marca, a 4 marca tracą ważność nasze wizy re-entry, co oznacza, że jak nie wrócimy do tego czasu, to potem możemy mieć problem.

Póki co czekamy na rozwój wydarzeń. Ciężko mi wymyślić co się stanie dalej. Pułkownik otwierając od razu ogień do ludzi chyba nie do końca trzeźwo myślał. Długie lata wkupywania się w łaski zachodu w jednym momencie poszły na marne. Mógł zamieść to pod dywan, pozamykać krzykaczy, zrobić to co robił przez lata czyli zlikwidować ich po cichu... Zatrudniając najemników spoza Libii też strzela sobie w stopę - płacić obcym (wg różnych doniesień 20-30 tys dolarów od łebka) za to żeby zabijali Libijczyków - kiepskie posunięcie.

Teraz już się nie da udawać przyjaciela Zachodu przestrzegającego praw człowieka...

Ciekawa jestem jak to się skończy. Jak i kiedy zareaguje Zachód. I co dalej. Trzymam kciuki, żeby jakimś cudem Libijczykom udało się osiągnąć swój cel. I żeby nam się udało tam bezpiecznie wrócić.

Maciek, Przemek i ktokolwiek mnie tam jeszcze czyta (póki internet działa), zachęcam do komentowania, i trzymajcie się tam!

PS. Ciekawą i słuszną uwagę usłyszałam wczoraj w telewizji - rewolucji w Libii nie można nazwać rewolucją. Pułkownik zawłaszczył to określenie, "rewolucja" w Libii trwa od 41 lat.