wtorek, 22 lutego 2011

Trypolis w ogniu

Sklep z portretami "wodza",
pewnie już nie istnieje
Klika dni temu Przemek na fejsbuku napisał "Trypolis w ogniu", chwilę potem dodał, że to żart oczywiście i nic się złego nie dzieje. Niepotrzebnie, wszyscy wiedzieli, że żartuje, wprawdzie w Bengazi już było gorąco, ale nadal nikt w najgorszych nawet snach nie przewidywał, jak się sytuacja rozwinie...

A miało być tak pięknie. Mieliśmy przyjechać do Polski, pobiegać po sklepach, pospotykać się ze znajomymi, iść do kina, ponarzekać na mrozy i po dwóch tygodniach wrócić do Libii. Tymczasem większość czasu spędzamy oglądając na przemian Aljazeerę, w obu wersjach językowych, tvn24 na którym Libia powolutku spada do drugiej ligi niusów, i na fejsbuku / tweeterze / wszelkich innych stronach mogących przybliżyć nam chociaż trochę sytuację w Trypolisie. 

Butelki - centrum Trypolisu

Rewolucje w Tunezji i Egipcie śledziliśmy jednym okiem, z uprzejmym zainteresowaniem ale nie poświęcając im dużo więcej uwagi niż dajmy na to zmianom w komunikacji miejskiej w Warszawie. Gdy zaczęły się zamieszki w Bengazi z pewnym niepokojem słuchaliśmy doniesień, ale nadal nie traktowaliśmy tego zbyt osobiście. Bengazi jest jakieś 1000 km od Trypolisu i zawsze było traktowane jak zupełnie odrębne państwo, inni ludzie, inna mentalność, zawsze przeciwni Kadafiemu i przez to przez niego zaniedbywani, jeśli ktokolwiek w Libii miał protestować to oni.
 
Jak Kadafi wydał rozkaz strzelania do tłumów stało się jasne, że nie ma odwrotu, Trypolis zaczął protestować, a my przed telewizorem i komputerem śledziliśmy rozwój wydarzeń. Cień nadziei, że Saif, który do tej pory był postrzegany jako "mądrzejszy" z synów, i czasem nawet miewał postępowe pomysły, zdoła przejąć władzę, rozmył się po jego żałosnym przemówieniu. Liczymy na to, że armia odwróci się od "lidera", pojawiają się informacje, że kilka samolotów odmówiło strzelania do ludzi, że jacyś oficerowie nawołują do dołączenia się do ludu, a mimo to Aljazeera pokazuje kolejne płonące budynki, kolejne rozczłonkowane ciała, donosi o kolejnych miejscach gdzie do ludzi strzela się jak do kaczek.

Miś z Dorotą i Helą

O tym wszystkim można przeczytać w internecie. 

Tyle że dla nas to za mało. Chcemy wiedzieć więcej. Kiedy przylecą nasi koledzy z pracy - zostało 7 osób (wliczając członków rodzin), mieli wracać dzisiaj czarterem, ale samolot nie dostał pozwolenia na lądowanie, więc nadal czekają, będą się próbowali wbijać do jakiegoś ukraińskiego samolotu i jak wszystko dobrze pójdzie, to może uda im się przylecieć, chociaż krążą plotki, że nie tylko przestrzeń powietrzna nad Libią jest zamknięta, ale też przed lotniskiem, zamkniętym na klucz, tłoczą się tysiące ludzi. Co z Dorotą, Helą i Bisią? Czy są wśród tych 30 osób, które zgłosiły się do ambasady z prośbą o pomoc w ewakuacji? Komórki nie działają, więc nie sposób się do nich dodzwonić... Co z naszymi znajomymi Libijczykami? W Tajourze były bardzo poważne zamieszki - czy u Ahmeda i Wioli wszystko w porządku? A bracia Ahmeda? Mam nadzieję, że nie poszli protestować... Co z Waleedem,  
Hotel Corynthia
w centrum Trypolisu
właścicielem naszych domów? Piotrek i Marta nie zdążyli mu nawet powiedzieć, że wyjeżdżają, i że domy zostają puste. Paweł rozmawiał wczoraj z Omarem, bardzo sympatycznym kolegą z pracy, zawsze uśmiechniętym i żartującym, mówił, że nie śpią po nocach i że się boją... A Ibrahim? Zawsze najbardziej otwarcie krytykował Kadafiego, czy dołączył się do protestujących? A jego żona lekarka, czy właśnie opatruje kolejnych postrzelonych, w szpitalu, w którym pracuje, a do którego właśnie Ibrahim zawiózł nas kiedyś z chorym Misiem? Zawię ostrzeliwują z samolotów - co z Mustkiem? Może i nie jest naszym najulubieńszym Libijczykiem, ale i tak się niepokoimy. Jak Zawia, to czy dotrą do Janzouru? Przecież to tylko 40 minut jazdy, dla samolotu mniej... Co u pozostałych, z ambasadą miałam kontakt, konsula słyszeliśmy w telewizji, expaci chyba wszyscy bezpieczni, jakby jakiemuś obcokrajowcowi się coś stało, pewnie byśmy o tym usłyszeli, ale Libijczycy...? Co z naszym domem? Znajomi zgarnęli co się dało, wrzucili do samochodu i postawili samochód pod firmą...Co z firmą? Czy fakt, że jest w otoczeniu rezydencji ambasadorów sprawia, że jest tam bezpieczniej, czy wręcz przeciwnie?

Jesteśmy spragnieni każdej wiadomości, miejsca, których nazw nie kojarzymy sprawdzamy na google mapsach, oglądamy niezliczone ilości rozmazanych filmików, w których próbujemy dostrzec znajome okolice...

Skwerek, na którym ostatnio jedliśmy lody.
Widzieliśmy filmik z tego miejsca sprzed kilku dni,
wygląda zupełnie inaczej...
Codziennie rano włączam komputer i telewizor (tak, ja, kto by pomyślał!), z nadzieją, że usłyszę, że to już koniec, Kadafi nie żyje, armia stoi po stronie ludzi, teraz zacznie się odbudowa zniszczeń i martwienie się co dalej, tymczasem każdy dzień przynosi coraz więcej ofiar i coraz straszniejsze obrazy - zdjęcia kraju ogarniętego wojną.. Mam nadzieję, że to już niedługo. I mam nadzieję, że uda nam się tam wrócić. Nie tylko po rzeczy, które zostawiliśmy, a jest ich sporo. Libia nie jest krajem idealnym, o czym już nie raz tu pisałam, ma kupę wad, i bywa do bólu irytująca. Ale zdecydowaliśmy się tam zamieszkać, spędzić tam kilka lat i tego postanowienia się trzymamy. Te 9 miesięcy, które do tej pory tam spędziliśmy to wystarczająco dużo, żeby zacząć traktować Libię jako nasz drugi dom, i żeby ze ściśniętym gardłem oglądać coraz to nowe doniesienia... 

Brak komentarzy: