wtorek, 15 lutego 2011

Rewolucja - dyktatury 2:0

Myślałam, że już nie będę na ten temat pisać, ale się nie udało;)
W Tunezji i Egipcie już po herbacie, protesty w Algierii zostały zauważone przez świat (podobno to nie jest tak, że oni zaczęli protestować zainspirowani ostatnimi wydarzeniami - to bardzo rozmanifestowany kraj i co chwila są tam jakieś demonstracje), a u nas...no właśnie. U nas niby cisza, ale jak się dobrze wsłuchać, to nie jest tak zupełnie spokojnie.
Ludzie zdają sobie sprawę z tego co się dzieje u sąsiadów, i trochę jest im głupio, że wszyscy obalają swoich dyktatorów, a pułkownikowi we wrześniu stuknęło 41 lat u władzy i końca nie widać. Nie ma co się oszukiwać, lubiany przez wszystkich to on nie jest, co bardziej wykształceni Libijczycy wprost mówią, że go nienawidzą, wypominają krzywdy sprzed lat (teraz jest spokój, ale przez lata libijska rewolucja pochłonęła sporo ofiar, każdy ma jakiegoś wujka, którego zabito, uwięziono czy wywieziono w nieznane miejsce), i mają wielki żal, o to, że zamiast inwestować petrodinary w rozwój kraju, topi się ją w Wielkiej Sztucznej Rzece... Choć z drugiej strony ci sami ludzie w następnym zdaniu powiedzą, że kogo trzeba trzyma za mordę i przynajmniej jest spokój i nie ma terroryzmu.
Kadafi na wszelki wypadek obiecał wszystkim dorosłym Libijczykom (18-40 lat o ile dobrze pamiętam) nieoprocentowane pożyczki do 100 000 dinarów, które będą spłacane ratami nie większymi niż 100 (!) dinarów miesięcznie. Czy to mu pomoże? Ciężko wyczuć.
Z różnych źródeł słyszeliśmy, że "coś" może wydarzyć się 17 lutego, od plotek wśród expatów, poprzez doniesienia prasowe, po rozmowy przy lanczu z naszymi libijskimi kolegami z pracy. W internecie można znaleźć informacje, że opozycja (?) planuje "Dzień gniewu".
Dlaczego właśnie wtedy? 17 lutego to rocznica wydarzeń z 1987 roku, kiedy to powieszono kilku obrońców praw człowieka, a także z 2006 kiedy skazano (i w zależności od źródła rozstrzelano lub uniewinniono) protestujących przeciwko karykaturom proroka przed włoskim konsulatem w Benghazi. Do tego 17 lutego odgórnie organizowane są marsze poparcia dla władzy, koleżanka nam opowiadała, że jak jeszcze chodziła do szkoły to wożono ich na te marsze autokarami - coś w stylu pochodów pierwszomajowych, choć w tym roku ponoć właśnie ten pochód odwołano.
Nasi koledzy z pracy zdają sobie sprawę, że nie ma nikogo, kto mógłby przejąć władzę. Część z nich jednak, nie widzi w tym większego problemu, dla nich problemem jest pułkownik, jego postrzegają jako całe zło, i uważają, że jak się go pozbędą, to wszystkie inne problemy same się rozwiążą. Niebezpieczne to myślenie, i obawiam się, że tak myślących może być więcej.
Z drugiej strony można się zastanowić, jakby wyglądał "marsz milionów" w Libii: Libijczyków jest według różnych szacunków od 5 do 6 milionów. Przeciętna libijska rodzina ma 3 i więcej dzieci. Kobiety protestować na pewno nie będą, więc zostają powiedzmy niecałe 2 miliony potencjalnych manifestantów (bardzo optymistycznie licząc i zakładając, że wszyscy są przeciwko liderowi, co jest mocno wątpliwe). A wszystko to w kraju o powierzchni ponad 5 razy większej od Polski.
Żeby było jeszcze bardziej skomplikowanie, to jest jeszcze drugie 5 milionów mieszkańców Libii, to obcokrajowcy: około miliona Egipcjan i Tunezyjczyków (chwilowo pewnie mniej, pojechali wspierać własne rewolucje), jakieś 500 tysięcy zachodniaków, Wietnamczyków, Pakistańczyków, Hindusów itp, i jakieś 3 miliony czarnych głównie z Czadu, Nigerii, Nigru, Mali i Sudanu. Trudno powiedzieć, jak te 3 miliony zachowałyby się gdyby cokolwiek się działo. I trudno powiedzieć, a dla nas jest to kwestia kluczowa, czy biali expaci byliby bezpieczni...szczerze mówiąc, może nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale mam poważne co do tego wątpliwości...
Co by było gdyby faktycznie do czegoś doszło? Szczerze mówiąc ciężko mi to sobie wyobrazić. Scenariusze które przychodzą mi do głowy to a/ pułkownik się wkurza i przykręca śrubę, b/ jakimś cudem dyktator zostaje obalony i...no właśnie, i co wtedy? Nie wiem, nic (pozytywnego) nie przychodzi mi do głowy (jak ktoś ma jakieś teorie to niech się podzieli), i chyba mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, przynajmniej póki tu mieszkamy, a jeszcze przez chwilę zamierzamy tu posiedzieć.

Tymczasem 17 lutego mieliśmy lecieć do Polski, ale prezesostwo też o "Dniu Gniewu" słyszało i zasugerowało, żeby bilet przełożyć, co też z chęcią zrobiliśmy, bynajmniej nie z obawy przed rewolucją:) Więc lecimy już jutro!!!

PS. Co ciekawe, zaczęła się też pojawiać druga data ewentualnych protestów - 2 marca - czyli data naszego powrotu. No ale tego już przełożyć nie możemy, nasze wizy są ważne do 4 marca...;)
PS2. Na urodziny proroka w końcu dostaliśmy wolne, była to decyzja narodzona w niedzielne popołudnie w ciężkich bólach i pod naszą silną presją;)

Brak komentarzy: