poniedziałek, 31 stycznia 2011

Zakupy

Na zakupach w Souq Al-Thalat
Rewolucja u sąsiadów kwitnie, a u nas spokój, więc może dzisiaj napiszę o czymś mniej poważnym. Na przykład o zakupachJ

W Libii generalnie wszystko jest. Z małymi wyjątkami oczywiście, takimi jak alkohol, wieprzowina czy chrupki kukurydziane (na szczęście chrupki są lekkie więc można ich dużo przywieźć z Polski;) Marny jest wybór serów (jak już jest coś innego niż standardowy kawałem edama to kosztuje majątek), mleko jest głównie saudyjskie robione z proszku (bleee), słoiczki dla dzieci są w jakichś dwóch smakach na krzyż i na wszelki wypadek nie sprawdzaliśmy czy się nadają... Można za to kupić sporo produktów rodzimych, na czele z Ludwikiem i szeroką gamą kaw Mokate;) Jednym słowem może nie jest to tesko ale da się przeżyć. Mimo to cotygodniowa wizyta w Souq Al-Thalat - największym supermarkecie Libii (jak już gdzieś wspominałam dizajnem przypominającym połączenie dworca wschodniego z Sezamem) jak i w mniejszych sklepikach dostarcza nam coraz to nowych wrażeń.

Przede wszystkim zaopatrzenie w różne produkty przychodzi falami. Na przykład pieluchy – kupowaliśmy jedne, tureckie, cena w miarę przystępna (w przeciwieństwie do Huggisów i Pampków, które kosztują jak złoto), jakość znośna (w przeciwieństwie do pozostałych – plastik fantastik). Pojawiają się, ludzie wykupują, i potem przez miesiąc-dwa posucha. Aż do następnego transportu. Nauczeni doświadczeniem jak „rzucą” to kupujemy spory zapas.    
Souq Al-Thalat
Nigdy nie wiadomo w jakich warunkach przechowywany jest towar. Sery żółte wielokrotnie topione są na półkach w każdym sklepie. Ostatnio znalazłam jeden z datą ważności sprzed dwóch lat, i wcale, ale to wcale mnie to nie zdziwiło. Mrożonek na wszelki wypadek nie kupujemy (a i tak wybór jest mały – głównie owoce morza, frytki i pizza, mrożonek warzywnych brak). Warzywa i owoce są mocno uzależnione od sezonu, marchewki w Ramadanie osiągnęły zawrotną cenę 3,5 dinksa (prawie 10 pln) za mały smutny pęczek, pomidory w zeszłym tygodniu wyglądały tak, że na zupę ciężko byłoby coś wybrać. Nie ma w ogóle brokułów, pietruszki (choć natka jest piękna i w każdej ilości), porów ani selera, ale za to w sezonie bywają piękne pomarańcze (teraz), świeże figi (w lato), daktyle (ja akurat nie lubię więc nie pamiętam kiedy) i zielone migdały – pycha! Oprócz tego sporo owoców, np jabłka, sprowadza się z zagranicy, np z Argentyny. Jakiejś wielkiej egzotyki owocowo-warzywnej tu nie ma, zadziwić mogą jedynie rozmiary niektórych gatunków, np buraki są wielkości polskich rzodkiewek i na odwrót... Największa egzotyka czeka zwykle na stoisku mięsnym. Poza baraniną i wołowiną (libijska wołowina jest droższa od brazylijskiej!) można znaleźć tam takie cuda:
Głowa
Głowa
Głowa
I nogi
A już prawdziwa przygoda zaczyna się przy zakupach niespożywczych. Mam teorię, że Libijczycy kupują od Chińczyków wszystko to, czego Chińczykom nie udało się wcisnąć innym nacjom. A że nie lubią się targować to kupują po zawyżonych cenach. I tak można potem kupić patyczki do uszu które są miękkie jak tektura, taśmę klejącą która się w ogóle nie klei (albo taką której potem nie można usunąć niczym – doświadczyliśmy obu sytuacji), pojemniki na jedzenie, które się nie domykają, prysznice którym wąż pęka po miesiącu używania a po dwóch miesiącach rdzewieje metalowa część na której się go zawiesza, zabawki, które psują się przed pierwszym użyciem, itd, itp, godzinami można by tak wymieniać. Wszystko za cenę wyższą niż gdziekolwiek indziej...

Wbrew temu co wydaje się Libijczykom, ich kraj wcale nie jest jakiś super-tani. Taniej niż w Polsce można kupić: benzynę, pieczywo (prawie za darmo), jogurty, papierosy i niektóre owoce. Cała reszta jest w najlepszym wypadku w zbliżonej do polskiej cenie.

Jeden z coraz liczniejszych bankomatów
No właśnie, a jak się za to wszystko płaci? Gotówką! Nie widziałam tu żadnego miejsca gdzie można by płacić kartą. Nawet transakcje między firmami odbywają się głównie za pomocą gotówki (Paweł wspominał rachunki płacone przez jego poprzedniego pracodawcę reklamówką pieniędzy;), względnie czeku, który po wypisaniu trzeba ostemplować w banku przed przekazaniem odbiorcy. Do założenia konta potrzebne jest zaświadczenie z pracy, że delikwent pracuje i można mu konto założyć. Chociaż idzie ku dobremu, gdy byłam tu po raz pierwszy 3 lata temu w całej Libii był jeden (!) bankomat, teraz jest ich nieco więcej, ale prowizja pobierana przez banki jest na tyle wysoka, że schowaliśmy nasze karty głęboko.

PS. Ostatnio kupiliśmy piękny kawałek mięsa, jak się okazało wielbłądzina. Dam znać jak smakowałaJ

wtorek, 25 stycznia 2011

Bakterie i złe duchy

Ostatnio Misio miał gorączkę, co mi przy okazji uświadomiło, że nie pisałam jeszcze o libijskiej służbie zdrowia.

Libijskich pediatrów poznałam zaraz po przyjeździe i miałam wątpliwą przyjemność kontaktowania się z nimi kilkakrotnie. Po doświadczeniach w poleconym przez znajomego Libijczyka szpitalu pediatrycznym, o wizycie w którym pisałam tu, wolelibyśmy już nigdy tam nie wracać, więc jak już musimy iść do lekarza to korzystamy z prywatnej kliniki w Janzourze, gdzie wszystko jest ładne i nowe i obsługa mówi po angielsku. Niestety nie da się zapomnieć gdzie jesteśmy. Litościwie wybaczamy, że na kartach wydawanych klientom własny adres mają napisany z literówką... 
Klinika, z której czasem korzystamy
- mają prawie zachodnie standardy
Umawianie wizyt wygląda bardzo po libijsku. Przykład: My: Na którą możemy się umówić do dermatologa? Oni: na 22. My: ale to bardzo późno, a to wizyta dla małego dziecka, może być wcześniej? Tak chociaż na 21? Oni: Jasne, mister, nie ma sprawy, 21. Przyjeżdżamy na 21. Lekarza nie ma. 21.30, nic. Szybko się orientujemy, że powiedzieli nam dokładnie to, co chcieliśmy usłyszeć, a lekarz i tak przyjeżdża na 22. A że rzecz się działa w Ramadanie, czyli wszystko się odbywało po zmroku i z opóźnieniem, to przyjechał o 22.30, bo były korki. Żeby było weselej, to między wejściem a rejestracją, czyli w miejscu, w którym trzeba dłuższą chwilę spędzić, mają ustawioną dmuchawę. Wyobraźcie sobie: macie gorączkujące dziecko, na zewnątrz jest jakieś 40C, a dmuchawa ustawiona na 18C...

Nie spotkaliśmy jeszcze lekarza, do którego mielibyśmy choćby cień zaufania. Na każdą dolegliwość dają antybiotyk i witaminki. Pierwsza wizyta, zaraz po przyjeździe, pani doktor osłuchała, obejrzała, powiedziała, że gardło czyste i dała antybiotyk. 3 dni później trafiliśmy do laryngologa, i Misio miał już wtedy ostre zapalenie gardła i trzeba było leczyć zastrzykami. Innym razem, poszliśmy pokazać wysypkę, żeby się upewnić czy to trzydniówka czy może jakaś zaraza – lekarz wyraźnie wzbranial się przed obejrzeniem wysypki z bliska mówiąc od razu, że wysypkami zajmuje się dermatolog. Ja mu na to, że Misio jeszcze ma jakieś plamki w gardle. „Proszę opisać” – usłyszałam w odpowiedzi. No pewnie, zajrzeć dziecku w gardło to nie takie hop siup...

Na szczepienia jeździmy do Polski, doświadczenia Kasi skutecznie zniechęciły mnie do szczepienia Misia tutaj.

Z internistami jest wcale nie lepiej, metody mają podobne – antybiotyk i witaminki niezależnie od rodzaju i natężenia choroby, do tego jeszcze przy zwykłym przeziębieniu pobierają krew.

Nie mam zdjęcia na temat więc będzie zdjęcie na życzenie:
nasz basen z pozdrowieniami dla Edyty:)
Raz zaliczyłam wizytę u dentysty – miłe zaskoczenie wyposażeniem gabinetu, najnowszy sprzęt, rentgen bez ruszania się z fotela, wynik od razu widać na ekranie laptopa...co z tego, skoro pan doktor borował trzęsącymi się (z wrażenia że ma białą kobietę na fotelu?) rękami i zgubił mi w ustach wiertło...!
Do niedawna twierdziłam, że przynajmniej na ich laboratoriach można polegać. Niestety, przy okazji Misia zeszłotygodniowej gorączki oddaliśmy jego mocz na posiew, po 2 dniach powiedzieli, że wynik będzie jutro, następnego dnia powiedzieli, że przecież badanie ogólne wyszło dobrze i bez bakterii (to ciekawe, na wydruku było coś innego), więc nie zrobili w ogóle posiewu. Lekko poirytowani oddaliśmy kolejną próbkę – wczoraj odebraliśmy wynik, z daty na wydruku wynika, że to...ta pierwsza próbka! W laboratorium twierdzą, że to ta druga, ale kto ich tam wie...

Na szczęście jest doktor Adam, Polak, w Libii od zawsze, chirurg wprawdzie, ale osłuchać i zajrzeć do gardła też potrafi, a jak trzeba to skieruje do odpowiedniego specjalisty.   

Chociaż przed badaniami kontrolnymi nie uchroni – raz w roku musimy się poddać badaniom, które wykonać można tylko w jednym, przerażającym miejscu. Jak kolega ostatnio wpadł w panikę, że musi jechać na kolejne RTG przedpotopową maszyną i kolejne pobranie krwi, której nikt nigdy pod mikroskopem nie obejrzy, to postanowiłam nie przypominać nikomu, że jeszcze tego nie przerabiałamJ

Ale to i tak jeszcze nic. Z opowieści Doroty wyłania się obraz jeszcze bardziej przerażający. My przynajmniej jesteśmy w miarę świadomi tego co może być objawem choroby i na co zwracać uwagę, z czym chodzić do lekarza. Większość Libijczyków niestety tkwi po uszy w wioskowych mądrościach. Kobiety w ciąży do lekarza trafiają pierwszy raz jak zaczynają rodzić. Padaczka w libijskich statystykach nie istnieje – to opętanie przez złe duchy. Dorota opowiadała o szwagierce, która w Polsce zostałaby natychmiast skierowana na badania tarczycy, tu rodzina jej wmówiła, że to sąsiadka jej źle życzy. Jakaś inna kuzynka jej męża ma dziecko z zespołem Downa. Tylko że nikt jej o tym nie powiedział jak się dziecko urodziło, a potem nie było okazji, no bo więcej do lekarza nie poszła. Każdą chorobę da się wytłumaczyć duchami albo zawiścią, czasem trafiają się bardziej prozaiczne wytłumaczenia (gorączka? Trzeba było dziecka nie kąpać), a do lekarza dzieci trafiają rzadko.

Wedługi libijskiego kalendarza mamy właśnie rok 1379. Coś w tym jest...   

czwartek, 20 stycznia 2011

Przemyśleń rewolucyjnych ciąg dalszy

Jeszcze kilka przemysleń odnośnie potencjalnej rewolucji:

Paweł twierdzi, że przed ewentualnym buntem powstrzymuje Libijczyków nie tyle kwestia konformizmu co braku klasy średniej, rozumianej jako prywatnych, niezależnie działających przedsiębiorców. Państwo jest głównym pracodawcą i, chcąc nie chcąc, każdy jest w tym systemie mniej lub bardziej umaczany, każdy jest zależny od obecnego układu politycznego, a jak wiadomo nie gryzie się ręki która karmi. Ja bym chyba nie posądzała Libijczyków o taką przenikliwość, ale kto ich tam wie.

Z braku libijskiego ducha rewolucji,
zdjęcie z Libanu - też na "L":)
Mówi też, że jak się rozmawia z Libijczykami to narzekają na sytuację ekonomiczną, mówią o niepewności, o tym, że kiedyś to było lepiej, bo np były skupy i dotacje od państwa. Dla mnie to trochę mało przekonujące, zwłaszcza, że za przykład takiego narzekającego Libijczyka podał Waleeda, od którego za grube pieniądze wynajmujemy domy... Ot, takie narzekanie jak nasze „za komuny było lepiej”, rewolucji to z tego nie będzie.

Natomiast po rozmowie z Dorotą, Misia opiekunką (Polką mieszkającą tu od 20 lat) dorzuciłabym jeszcze konserwatyzm społeczeństwa. Libijczycy są dużo bardziej religijni niż ich sąsiedzi, a islam w bardziej konserwatywnym wydaniu zakazuje rozrywek. Dorota mówi, że wielu ludzi rezygnuje z posiadania telewizora (wiem wiem, ja też zrezygnowałam, ale przypominam, że tu nie ma NIC w zamian!), a nawet rezygnują z zabawek i książeczek dla dzieci, bo uważają to za niezgodne z religią.

Obiad w libijskim chińczyku
 smacznie ale drogo!
Kultura w znaczeniu muzyki, sztuki czy literatury praktycznie nie istnieje. Czytać można Koran, zieloną książeczkę podobno wydaje się też jakieś poradniki, koncerty czy pokazy filmów organizują głównie expaci dla expatów... Po części winna temu jest religia właśnie, a po części zamknięcie kraju na obce wpływy (expaci turystyki nie zastąpią) i marny poziom edukacji o czym wcześniej już pisałam. W Tunezji czy Egipcie są koncerty, kina, kawiarnie i tysiące turystów. W Libii jest kilka kawiarni, kilka restauracji, jeden mall (przypominający bardziej Sezam niż Arkadię czy Złote Tarasy) i na tym ewentualne rozrywki się kończą. A nie, przepraszam, jest też stadion na którym dwie drużyny regularnie rozgrywają mecze, i połowa Libijczyków obwiesza wtedy samochody i domy czerwonymi a połowa z zielonymi chorągiewkami.* I trzeba pamiętać, że piszę o Trypolisie, nie o prowincji,

Podsumowując, ci co mniej konserwatywni mają się dobrze i jak chcą zaszaleć to jeżdżą do Egiptu, Tunezji czy na Maltę, pozostali spędzają czas w meczetach. Na rewolucję chętnych raczej zabraknie.

...ale tak na wszelki wypadek mieliśmy w pracy pogadankę o tym, żeby uważać, informować się nawzajem jakbyśmy gdzieś dalej jechali, pilnować czy mamy ważne wizy i zatankowane samochody. Podobno w Benghazi wprowadzono zakaz sprzedaży benzyny do kanistrów, coby uniknąć podpaleń...

Żeby nie było, że jest zupełnie spokojnie, to zamieszanie wokół niedokończonych mieszkań nadal trwa. Po kilku dniach okupacji podobno najmłodszy synek pułkownika ma się „zająć” tym problemem. Władze chyba mają trochę pietra, że może to doprowadzić do jakichś większych niepokojów, ale pewnie skończy się na tym, że największych krzykaczy się zamknie a reszta potulnie wróci do nicnierobienia. No i może żeby skierować uwagę ludzi na coś innego, ktoś puści plotkę o rychłym zniesieniu prohibicji...(o tym sposobie odwracania uwagi pisałam tu;)

* No dobra, mąż mnie trochę zbeształ więc się poprawiam. Kawiarni i restauracji jest więcej niż kilka (ale bez szaleństw, nie wyobrażajcie sobie tutaj Manhattanu, bardziej Warszawę późnych lat 80., kiedyś na pewno wrócę do tematu), a stadiony ponoć są całkiem niezłe. Swego czasu Kadafi miał nawet plan zorganizować w Libii mistrzostwa świata w piłce nożnej - nie wiedzieć czemu FIFA uznała ten pomysł za niedorzeczny...;) Po części pewnie dlatego, że Kadafi ani myślał zmienić politykę wizową, po części dlatego, że pewnie wypełnili formularz zgłoszeniowy po libijsku, czyli na odwal, uważając, że są na tyle zajebiści, że nie będą się zniżać do przekonywania innych o swojej wyższości:) Kiedyś może poczytam na ten temat i napiszę więcej.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Rewolucja w Libii?

Od kilku dni w Tunezji trwają zamieszki. Kilkadziesiąt osób zginęło w tracie demonstracji, obalony prezydent uciekł z kraju, Tunezyjczyków czekają pewnie spore zmiany. Francuskie media zastanawiają się, który z arabskich dyktatorów będzie następny, wyliczając jednym ciągiem przywódców Egiptu, Syrii, Jordanii, Algierii, i miłościwie nam panującego wujka Muammara (gazeta pisze o tym tu: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/51,80277,8958945.html?i=0) .

Tunezyjczycy mają prawdziwy supermarket! My też chcemy!!!
(zdjęcie stąd)
Co do pierwszej czwórki nie będę się wypowiadać, Syrię i Jordanię znam tylko z turystycznego punktu widzenia, o Algierii i Egipcie wiem jeszcze mniej.Mogę za to napisać dwa słowa o potencjalnej rewolucji w Libii. A właściwie to o tym, dlaczego w Libii rewolucji raczej nie będzie.

Libia to kraj bogaty. Złoża ropy i gazu pozwalają Kadafiemu na bycie niezależnym od Zachodu. Wielkie korporacje szukające surowców na libijskiej pustyni potulnie znoszą jego humory, zmiany przepisów z dnia na dzień, wprowadzanie kolejnych ograniczeń wizowych i wielu innych utrudnień dla obcokrajowców. Mimo całej upierdliwości opłaca im sie tu być. Mimo że i tak większość zysków trafi do libijskiej kieszeni.
Wielki brat czuwa
A Libijczycy? Większość Libijczyków pracować nie musi. Chleb jest prawie za darmo, z głodu nie umrą, w sklepach wszystko co potrzebne do życia jest. Socjal jest spory, wystarczy skończyć szkołę a już co miesiąc się należy. Za skończone studia oczywiście odpowiednio więcej. Podatków nie ma. Rachunków nikt nie płaci. Kredyty nie istnieją. Rząd raz na jakiś czas rozdaje za różne zasługi domy i samochody. Ostatnio Kadafi w przemówieniu rzucił nieopatrznie, że jeśli wysiedleni skądśtam wcześniej ludzie chcą mieszkania, to niech sobie biorą – setki Libijczyków zrozumiała to dosłownie i tłumy rzuciły się na budowy zajmować niedokończone budynki (więcej na ten temat tu: http://www.expat-blog.com/forum/viewtopic.php?id=62350).

Mieszkania w budowie
Ci co chcą mieć coś więcej mogą oczywiście iść do pracy – zachodnie firmy pełne są Libijczyków, którzy całymi dniami siedzą i nic nie robią, inkasując co miesiąc wypłatę (a zdarzają się i tacy co wcale nie przychodzą, choć ci akurat są dla owych firm ułatwieniem bo ci co nic nie robią czasem jednak coś robią i lepiej żeby jednak nic nie robili...;). Trzeba ich zatrudniać – 75% pracowników muszą stanowić lokalesi. Zresztą w libijskich instytucjach zatrudnienie też często jest fikcyjne.

Cenzura jest, a i owszem. Youtube podobnie jak w Tunezji jest blokowany, co oczywiście nie oznacza, że nie da się z niego korzystać. Wolne media praktycznie nie istnieją, ale jest facebook, każdy ma antenę satelitarną, samochód i dwie komórki. Alkoholu niby nie ma, ale jak ktoś chce to da się coś zorganizować, zawsze też można wyskoczyć do Tunezji, Egiptu albo na Maltę.

Opozycja kiedyś podobno jakaś była, ale pułkownik rozprawił się z nią skutecznie. Edukacja jest na marnym poziomie, kultura w powijakach, a jeśli ktoś jedzie kształcić się za granicą, to jedynie w dziedzinach technicznych, libijski humanista to gatunek nieistniejący. 

No to kto miałby się tu buntować? I przeciwko czemu? I kto by miał przejąć pałeczkę? Spokojnie jest, czysto, dach nad głową, pełny brzuch, sami Libijczycy uważają swój kraj za mlekiem i miodem płynący...za dużo mają do stracenia, więc rewolucja, przynajmniej tym razem, Libię ominie.

czwartek, 13 stycznia 2011

Ludzie listy piszą

Dostaliśmy ostatnio kartkę z Chin (dzięki Osia i Paweł!). Dobra to okazja, żeby napisać dwa słowa o adresach i poczcie w Libii. No więc w Libii nie ma adresów. To znaczy są, ale nie takie, jakich osoba wychowana w dajmy na to w Polsce, mogłaby się spodziewaćJ Różne poważne instytucje znajdują się na przykład na 9 km autostrady od lotniska, albo naprzeciwko szpitala, albo też na rondzie przy antenie. Prywatne domy adresów w ogóle nie mają, więc jeśli ktoś chce, żeby jakaś poczta do niego przyszła, to podaje adres firmy, w której pracuje (bądź w której pracuje ktoś z rodziny). Wszelka korespondencja wysyłana jest na PO Boxy.

Firmy kurierskie też nienajlepiej sobie radzą. Niektóre instytucje (np. pewien duży francuski bank) odmawiają wysyłania czegokolwiek do Libii, ze względu na zbyt duże ryzyko zaginięcia paczki. I mają rację – wysłanie czegoś kurierem to większa przygoda niż korzystanie z usług poczty polskiej: przesyłka albo dojdzie albo nie, albo jutro albo za 3 tygodnie, a systemy firm kurierskich, które mają śledzić paczkę, nie zawsze ją w ogóle widzą. Kilka tygodni temu paczka zawierająca Bardzo Ważne Dokumenty wysłana do nas z Holandii za pośrednictwem jednej z czołowych firm kurierskich zaginęła po drodze...

Na prawo Gargaresz, na lewo Janzour i AlZawia,
pozostałych nazw jeszcze nie rozpoznaję:)
Taki stan rzeczy ma się poprawić, dzięki przeprowadzanemu od jakiegoś czasu Wielkiemu Spisowi. Każdemu budynkowi nadawany jest numer, i ten numer ma w zamyśle funkcjonować jako adres, także na użytek samochodowych GPSów (tu Libia też jest nieco w tyle, nawet map za bardzo nie ma, ale ptaszki ćwierkają, że idzie ku lepszemu). Zgubienie się dla osoby nieznającej arabskiego może być niezłą traumą, to zresztą jest dla mnie główna motywacja do nauki arabskich literek – już rozpoznaję na znakach Janzour, Gargaresz, Zawię i Gurgi, więc o ile nie zgubię się za daleko to jest szansa, że po znakach  trafię do domuJ

A kartka z Chin, sądząc po dacie ze stempelka szła jedyne 3,5 miesiącaJ

środa, 12 stycznia 2011

Bezpieczeństwo

Kilka dni temu włamano się do domu Polakom od nas z pracy, nie wrócili jeszcze po świętach z Polski. Na szczęście wielkich strat nie było, bo Aisza, która zajmowała się ich domem, zdążyła wystraszyć złodziei.

My już to przerobiliśmy. W czerwcu, zaraz po przeprowadzce, obudziłam się z nocy i zobaczyłam włamywacza z latarką w drzwiach naszej sypialni. Było minęło, nie było to miłe, ale na szczęście nic się nikomu nie stało, straty były stosunkowo niewielkie, a my po tym nieprzyjemnym zdarzeniu zrobiliśmy się ostrożni i nabyliśmy psa. 
Antares - odstraszacz aniołów i złodziei
Libijczycy boją się psów, podobno odstraszają anioły. Włamywaczy póki co teżJ

Generalnie w Libii jest bezpiecznie. Nie ma pijaków na ulicach z tego prostego powodu, że nie ma alkoholu. Do niedawna w ogóle nie słyszało się o kradzieżach czy napadach. Niemniej jednak od jakiegoś czasu tu i ówdzie słyszy się o jakimś incydencie. Na Gargareszu (ulica sklepowo-knajpowa) podobno wyrywają torebki. Jakąś kobietę okradł taksówkarz. Kogoś pobili. I – coraz częściej – komuś włamali się do domu. Statystycznie pewnie rzeczywiście takich zdarzeń jest mniej niż na przykład w Polsce, ale jako expaci, czyli „biali co na pewno bardzo dużo zarabiają” jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka.

Tu mieszkamy (w tym domu po prawej)
Jak sobie z tym radzić? Trzeba mieć dobre zamki w drzwiach i kraty we wszystkich oknach, nie zostawiać niczego na wierzchu, jak wyjeżdżamy to co cenniejsze rzeczy (laptop, rzutnik) wywozimy do firmy. Po włamaniu kupiliśmy też w Polsce takie małe piszczące alarmy, które mają się uruchomić po otwarciu drzwi. Na policję nie zadzwoniliśmy, tu zresztą chyba nie ma żadnego ogólnodostępnego numeru alarmowego... Warto mieć stróża, choć nasz przykład pokazuje (my mamy, niejako w pakiecie z domem), że to nie zawsze wystarcza... Na noc zamykamy też wszystkie drzwi wewnętrzne na klucz, zawsze to jedna„bariera”więcej.

No i lepiej nie mieszkać na odludziu – będziemy o tym pamiętać szukając nowego domu;)

PS W ogóle pechowy to był rok, w Polsce też nam się włamali...

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Idzie wiosna!

Żeby nie było, że tylko narzekam i narzekam na tą Libię: idzie ocieplenie! W nocy jest koło 10C, w dzień ponad 20, w weekend zdrzemnęłam się na dachu w staniku i krótkich spodniach;) Pierwszy raz od dawna się tak porządnie wygrzałam...nie mogę się doczekać upałów...dochodzę do wniosku, że z dwojga złego wolę upał nie do zniesienia niż najmniejszy nawet chłodek. Jak ja się w tej Polsce uchowałam??? Oczywiście w domu jest nadal zdecydowanie za zimno, ale za to w pracy dorobiłam się grzejniczka i już nie siedzę w swetrze i kurtce, widać światełko w tuneluJ

niedziela, 9 stycznia 2011

Dzieci

Powinniśmy pobierać opłaty:)

Libijczycy kochają dzieci. Zwłaszcza cudze, i zwłaszcza takie bielutkie jak Misio. Można je uszczypnąć w policzek (puci puci), zrobić mu zdjęcie niczym misiowi na Krupówkach albo wyrwać zaskoczonemu rodzicowi z rąk i wycałować. O dziwo przodują w tym mężczyźni. Po pierwszych kilku tygodniach machnęliśmy ręką i porzuciliśmy wszelkie opory, przynajmniej Misio nie będzie strachliwy;) O ile tylko nie jesteśmy akurat w szpitalu i nie wyrywa się do niego z rękami rodzic dziecka z ospą czy inną zarazą (zdarzyło się...), to w granicach rozsądku pozwalamy się Misiem zachwycać;)

Cudowny naród – możnaby pomyśleć. Czuli, kochają dzieci, fantastycznie!

Niestety, jak się przyjrzeć dokładniej, to tak różowo wcale nie jest. Przede wszystkim przemoc w rodzinie jest na porządku dziennym. Zarówno w stosunku do dzieci jak i w stosunku do kobiet. Kilka miesięcy temu mieliśmy nieprzyjemność być na ostrym dyżurze w szpitalu dziecięcym. Oczywiście żadnej kolejki, żadnej rejestracji, kto się dopcha pierwszy ten lepszy. Drzwi gabinetu zamknięte były na klucz i tylko raz na jakiś czas otwierały sie, żeby wpuścić lub wypuścić kolejnego pacjenta. Wśród napierających na drzwi było małżeństwo z dwójką dzieci, jedno – to chore niemowlę – na rękach, drugie, może ze 3-4 letnie pałętało się pod nogami. Po jakimś czasie zdenerwowany ojciec przy kolejnym uchyleniu się drzwi, wepchnął brutalnie do środka swoją żonę z dzieckiem tak, że ta się przewróciła. Drugi synek zaczął płakać – tatuś złapał go za chabety i rzucił na najbliższe krzesło. Na nikim z obecnych nie zrobiło to większego znaczenia.

No ale czego się spodziewać w kraju, gdzie od przedszkola stosowane są kary cielesne?

Ostatnio na ExpatBlogu pojawił się wątek dotyczący przemocy wobec dzieci. Jakie rozwiązania można przyjąć w kraju, w którym organizacji pozarządowych praktycznie nie ma a internet jest cenzurowany?

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Survival czyli libijskie drogi

Pawła skręcona noga sprawiła, że ostanio częściej jeżdżę samochodem. Jeżdżenie w Libii to niewątpliwie ...przygoda. Kierowca przyzwyczajony do spokojnego środkowoeuropejskiego stylu jazdy regulowanego kodeksem drogowym i zdrowym rozsądkiem może doznać ciężkiego szoku.
Znajomy Libijczyk, Ahmed, powiedział ostatnio, że należy się wystrzegać trzech rodzajów kierowców: kierowców ciężarówek, taksówkarzy i gości w czapkach (bo ponoć w czapce = ze wsi i jeździć nie umie;) Ja bym do tego dodała jeszcze kierowców pokroju Ahmeda właśnie, którzy mając do wyboru dajmy na to nowiutkiego Chryslera i starego poobijanego gruchota dowolnej marki zawsze wybiorą gruchota, którym mogą dowolnie szarżować, o czym pozostali użytkownicy drogi doskonale wiedzą...

O czym jeszcze warto pamiętać, zanim wsiądzie się do samochodu w Libii:

Czerwone światło
W Libii czerwone światło jest traktowane bez należytego szacunku. Nawet jeśli na skrzyżowaniu stoi drogówka, mało kto się tym przejmie. Jeśli akurat trzeba się przebić przez takie skrzyżowanie, trzeba mieć oczy dokoła głowy, głośny klakson i być bardzo asertywnym. Odrobina szczęścia nie zaszkodzi. Pod żadnym pozorem jednak nie należy wjeżdżać na skrzyżowanie nie rozejrzawszy się uprzednio dokładnie, nawet jeśli my mamy zielone a ci z boku czerwone...
Rondo
Wolna amerykanka. Nie istnieją żadne zasady co do tego kto ma pierwszeństwo, po prostu trzeba wjechać, okrążyć, zjechać, a jak to zrobimy to już nasz problem, byleby przebiegło w miarę płynnie.
Piesi
Przejścia dla pieszych się zdarzają, ale nikt przed nimi nie zwalnia, nawet jeśli akurat jakiś zbłąkany pieszy się tam zabłąka. Kładki też istnieją, a owszem, ale przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie zasuwał tych paruset metrów, żeby przejść kładką. Ba, nawet jak kładka jest akurat pod ręką, to też nie jest popularnym rozwiązaniem. Libijczycy po prostu przebiegają przez ulicę. Przy czym ulica to zwykle autostrada pełna szaleńców, którzy ani myślą zwolnić. A wśród przebiegających prym wiodą panie w namiotach i panowie w klapeczkach.
Korki
Korkiem często nazywana jest sytuacja, gdy trzeba zwolnić do 70 km/hJ Ale prawdziwe korki też się zdarzają, a jakże. Godziny występowania korków są bardzo dziwne, nigdy nie są to nasze „godziny szczytu” czyli przed- i popracowe, często natomiast pojawiają się w środku dnia albo koło 22. W Ramadanie zaczynają się od 20 i trwają do późnych godzin nocnych. Najczęstszą przyczyną korków jest stłuczka, którą wszyscy muszą obejrzeć więc zwalniają, ewentualnie bezmyślne wymuszanie pierwszeństwa, którym potrafią skutecznie się zablokować na ładnych kilka minut, woląc się wepchnąć na siłę i potem stać bo żaden się nie wycofa, a przejechać się nie da...
Światła
Szara śmierć
Wielu kierowców nie wpada na to, że wieczorem albo w deszczu warto włączyć światła. Z kolei jak już włączają to wszystko im jedno co włączają, czasem są to światła postojowe, czasem długie, w deszczu niektórzy włączają awaryjne.
Osobną kategorią są tak zwane „szare śmierci”, którym światła z tyłu nigdy nie działają, i które potrafią nieźle zaskoczyć rozpędzonych kierowców.
Parkowanie
Parkuje się gdziekolwiek, byleby mieć blisko. W piątek w porze modlitwy z trzypasmowej autostrady w okolicach meczetów przejezdny jest zwykle jeden pas. Normą jest też zastawianie innych tak, że nie da się wyjechać, nawet na „strzeżonym” parkingu na placu Zielonym. Kiedyś tak nas zastawili, po pół godzinie czekania, z pomocą „parkingowych” przepchnęliśmy blokujący nas samochód kawałek dalej.
Skręcanie i wyprzedzanie
Wyprzedzanie na trzeciego, skręcanie w lewo ze skrajnego prawego pasa i na odwrót a nawet jazda pod prąd na autostradzie bo akurat tak jest po drodze nie jest niczym dziwnym. Paweł kiedyś został pouczony przez jednego z naszych pracowych kierowców, Masuda, co to jest kierunkowskaz i do czego służy. Masud jest jedną z niewielu osób w tym kraju, które posiadły tą tajemną wiedzę.
Komunikacja na drodze
Polak przyzwyczajony do tego, że błyśnięcie długimi oznacza „jedź, puszczam cię” musi czym prędzej porzucić to przyzwyczajenie. Długie światła oznaczająto samo co klakson – „Nawet nie próbuj!”. Trąbienie z kolei, jak na kraj arabski, nie jest aż tak popularne jak można by się tego spodziewać;)
Zamiast zestawu głośnomówiącego
- komórka wbudowana w chustę:)
Drogówka
Policja może zatrzymać za cokolwiek, zwłaszcza nieświadomego niczego obcokrajowca. Największe mandaty grożą za rozmawianie przez komórkę w czasie jazdy, najczęściej jednak policjanci próbują po prostu wyłudzić łapówkę, i nigdy nie jest jasne, co tak naprawdę było przewinieniem. Najlepiej w takiej sytuacji poprosić o wypisanie mandatu z dokładnym opisem za co został on wręczony. Policjant w takiej sytuacji zwykle macha ręką i można jechać dalej. Oczywiście rada ta sprawdza się najlepiej jak przypadkiem mówimy po arabsku;) Ja staram się po prostu nie patrzeć w stronę policjantów, wtedy nie widzę czy mnie chcą zatrzymać, a raczej marna szansa, że rzucą się się w pościg:)

Jak widać bycie kierowcą w Libii to nie taka prosta sprawa. Nawet najspokojniejsze osoby prędzej czy później łapią się na tym, że za kierownicą zaczynają bluzgać i wygrażać pięściami wszystkim dokołaJ

niedziela, 2 stycznia 2011

New Year's Eve of Christmas

Jeszcze w temacie Świąt i Nowego Roku, polecam artykuł z quryna.com. W skrócie jest o tym, że święta nie mają nic wspólnego z islamem, i że trzeba to przypominać młodemu pokoleniu – Paweł mówi, że to spory postęp, że nie ma nic o podstępnych agentach syjonistów co zaszczepiają obce tradycje. 

Autor nie do końca rozróżnia co Święta a co Nowy Rok  i pisze o New Year's Eve "of Christmas":) (Libijczycy lubują się we wstawianiu cudzysłowów w zupełnie zaskakujących miejscach).

Cały artykuł tu  (po prawej na górze można sobie zmienić język na angielski, oczywiście tłumaczenie jest google-translatorowe).


Z kolei na stronie oealibya.com przeczytać można o tłumach na granicy, spowodowanych wyjazdami młodych Libijczyków na imprezy Sylwestrowe do Tunezji (ciekawe, że w Tunezji Sylwester jakoś nie kłóci się z zasadami islamu). 
Okazało się przy okazji, że akcja służb bezpieczeństwa, przed którą ostrzegała nas koleżanka, planowane było nie tylko na Sylwestra, ale też na Święta, i dotyczyło nie tyle samochodów i osób prywatnych, ale sklepów i cukierni, za sprzedaż ozdób choinkowych karano grzywną i zamykano sklepy! O przeszukiwaniu samochodów prywatnych w poszukiwaniu alkoholu nie piszą, ale kto ich tam wie;)
Misio z choinką Ambasadora w tle:)


Autor tłumaczy przy okazji, że choinka to pogański XIX-wieczny wymysł, a Mikołaj to marketingowy wymysł Amerykanów, a kończy wszystko życzeniami noworocznymi...


Artykuł tu, niestety znowu trzeba się przebijać przez translatorowe tłumaczenie.


Dobrze, że przynajmniej w Ambasadzie nikt się choinki nie czepiał:)

Nowy Rok

Dla Libijczyków ostatni dzień roku nie różni sie niczym od dowolnego dnia dajmy na to listopada czy marca. Jedyna różnica jest taka (podobno), że na ulicach jest więcej policji, która  zatrzymuje i przeszukuje samochody w poszukiwaniu alkoholu. Podobno, bo tak słyszeliśmy od znajomej Polki-Libijki. Nas nikt nie zatrzymał ani nie przeszukał.

Jako że expaci masowo wyjechali na święta i Sylwestra do swoich krajów, nie za bardzo mieliśmy pomysł jak ten wieczór zagospodarować. Mieliśmy jakieś propozycje sylwestrowe – dwie imprezy w prywatnych domach, na obie trzeba dostać zaproszenie przez fejsbuka i za wstęp na obie trzeba zapłacić, na jedną 30, na drugą 45 dinksów od łebka (1 dinks to mniej wiecej 2,3 PLN), myśleliśmy też żeby zrobić coś u nas dla tej garstki co tu została, ale po frekwencji w pierwszy dzień świąt trochę się zniechęciliśmy, a poza tym planujemy większą imprezę w karnawale. Zdecydowaliśmy w końcu zostać w domu. Zaprosiliśmy sąsiadów, obejrzeliśmy sobie „Black Swan” (polecam!) i o 2 poszliśmy spać.

Pierwszy dzień Nowego Roku rozpoczęliśmy pobudką 4 godziny później (Misio) a zakończyliśmy skręconą nogą po upadku z drabiny (Paweł)...

Szczęśliwego Nowego Roku!

PS. Okazało się, że jednak są tu jeszcze jacyś expaci - nad Regattą o północy widać było fajerwerki:)