środa, 30 marca 2011

W Trypolisie cisza przed burzą?

Niektórzy twierdzą, że rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ jest godną potępienia Inwazją Na Libię. Ja mając do wyboru wyrzutnie rakietowe wycelowane w Misuratę i walące równo jak popadnie do spólki ze snajperami i samolotami strzelającymi do ludzi jak do kaczek vs samoloty bombardujące cele militarne czasem pewnie trafiające w jakiegoś Allahowi ducha winnego cywila, wybieram jednak to drugie rozwiązanie. Mało tego, uważam, że rezolucja przyszła jakieś 3 tygodnie za późno, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jak na dzisiejsze polityczne standardy to i tak poszło błyskawicznie. Co z tego wyjdzie to nawet nie będę próbowała spekulować, Allah jeden raczy wiedzieć...

Z rozmów z naszymi znajomymi wynika, że w Trypolisie nadal panuje względny spokój, choć wszyscy szykują się na to, że będzie gorzej. Wprawdzie słychać strzały i wybuchy, wprawdzie można gdzieniegdzie natrafić na leje po bombach, ale głównym zmartwieniem tych osób, z którymi rozmawialiśmy jest jak zdobyć benzynę. Kolejki na stacjach benzynowych są na długie godziny stania a jednorazowo kupić można tylko kilka litrów. Na czarnym rynku cena paliwa doszła do 2,5 dinara (czyli więcej niż w Polsce!;). Jedzenie w sklepach jeszcze jest, choć mocno podrożało. Do tego od kiedy Kadafi rozdał broń ludziom na ulicach zrobiło się niebezpiecznie - pojawiły się uzbrojone bandy, napady rabunkowe są na porządku dziennym, strach wychodzić z domu.

Z drugiej strony w niektórych rozmowach słychać się echa propagandy Kadafiego: wszystko to zdrada, zachód się odwrócił, w nalotach giną dzieci i kobiety w ciąży. Ciekawe jak nas będą postrzegać jak wrócimy...

Jesteśmy w stałym kontakcie z Dorotą. Do Polski nie ma już po co przyjeżdżać, przynajmniej nie pilnie, Jej Mama umarła kilka tygodni temu.

Dowiedzieliśmy się też, że jeden z braci Ahmeda został aresztowany. Nie wiadomo gdzie jest ani co się z nim dzieje.

Kibicujemy rebeliantom, ale jednocześnie nie możemy nie zauważyć, że coraz wyraźniej widać cechy, na które u Libijczyków zawsze narzekaliśmy: brak myślenia o konsekwencjach i liczenie na to, że ktoś zrobi za nich. Ciekawie pisze o tym Mariusz Zawadzki w GW 26-27 marca, widać to też w relacjach dziennikarzy Aljazeery opisujących oczekiwanie rebeliantów, że Sarkozy zrobi wszystko za nich, a nawet pretensje, że koalicja robi za mało, przy jednoczesnym kompletnym braku zdyscyplinowania i podporządkowania się osobom, które próbują objąć dowództwo. Nienajlepiej to wróży samozwańczej Narodowej Radzie Libijskiej i przyszłości kraju w przypadku obalenia Kadafiego...

Tymczasem zaliczamy właśnie trzecie mieszkanie w ciągu półtora miesiąca, Miś poszedł do żłobka i chyba mu się podoba, choć po tygodniu musiał został w domu z glutem do pasa, Paweł doczekał się awansu, co mimo iż był to awans zapowiadany, trochę nas zaskoczyło, bo nie spodziewaliśmy się go póki pracujemy z Warszawy, no i nadal od rana do wieczora motywem przewodnim jest sytuacja w Libii - wiadomości, telefony, długie Polaków rozmowy (pozdrowienia dla kolegów z OSW;).

Zdajemy sobie sprawę z tego, że powrót, o ile w ogóle będzie możliwy, nie będzie prosty, nie będzie to już ten sam bezpieczny dla expatów kraj, pozostanie nam przeprowadzić się na strzeżone osiedle, wynająć ochroniarzy i mieć oczy dokoła głowy - mimo to nadal liczymy, że uda nam się tam wrócić wkrótce.

piątek, 11 marca 2011

Na południu bez zmian

Kilka dni temu nareszcie udało nam się skontaktować z Dorotą. Poza zapewnieniami, że u nich wszystko ok i że bardzo tęsknią za Misiem, powiedziała, że w Libii absolutnie nic się nie dzieje, że były jakieś protesty na wschodzie, ale już się uspokoiło, a to co pokazują media to stare zdjęcia sprzed lat... Zamurowało mnie kompletnie, nie wiedziałam czy mam przytakiwać czy opowiadać ze szczegółami o filmikach w internecie, już nie tylko wrzucanych przez rebeliantów, ale i przez zachodnich dziennikarzy, którym udało się dostać do Libii, o bombach, ostrzałach, konferencjach prasowych, na których sam Saif do spółki z tatusiem przyznają, że giną ludzie...na szczęście wyskoczył mi w voipie komunikat, że została mi minuta rozmowy, więc zapytałam jeszcze czy nie myśli o tym, żeby jednak przedostać się do Polski (możliwości ewakuacji nadal istnieją, mimo, że nasza ambasada się zwinęła) - powiedziała, że przyleci jak tylko przywrócą samoloty rejsowe i na tym zakończyłyśmy rozmowę.

Jestem w stanie zrozumieć dlaczego się nie ewakuowała. Ma trójkę dzieci i męża, spędziła tam ponad 20 lat, gdyby wyjechała nie wiadomo kiedy mogłaby wrócić. Nie warto ryzykować. Natomiast to co mówiła o zdjęciach, że to stare i nieprawdziwe kompletnie mnie wytrąciło z równowagi. Zwłaszcza, że mówiła to takim głosem, jakby święcie w to wierzyła. Dała się przekonać propagandzie Kadafiego? Przecież nawet jeśli w jej okolicy jest spokojnie, to musiała rozmawiać ze swoją siostrą, a ta mieszka w Tajourze, której nazwa zbyt często pojawia się w niusach...!

Następnego dnia zrozumiałam więcej. Zadzwoniliśmy do Ahmeda, jednego z naszych polskojęzycznych Libijczyków. Opowiedział o tym, że policja płaci za donosy. Że służby mają listy ludzi podejrzanych o współpracę czy nawet sympatyzowanie z opozycją i systematycznie tych ludzi likwidują: przychodzą w nocy, wywalają drzwi, wywlekają delikwenta i wywożą w nieznanym kierunku. Już trzech jego kuzynów w ten sposób "zniknęło". Do tego, dodał, jego jeszcze inny kuzyn pracuje w "telekomunikacji", twierdzi, że 70% rozmów z zagranicy jest podsłuchiwanych. Terror w najgorszym wydaniu...

Nie wierzę w teorie spiskowe. Wbrew temu, czym straszyła mnie czytelniczka w komentarzach pod poprzednim wpisem nie sądzę, żeby jakiemuś libijskiemu urzędasowi chciało się śledzić polskojęzyczne blogi i  robić problemy komuś za to, że krytykuje libijski sposób jazdy czy zaopatrzenie w sklepach. Dlatego pisałam na tym blogu dużo i szczerze, nie gryząc się zanadto w język. Ale pisałam też o naszych libijskich znajomych, czasem o ich poglądach, wymieniając ich z imienia. Polskich firm w Trypolisie nie jest dużo, łatwo się zorientować z której my jesteśmy, i kim są osoby przeze mnie opisywane. Podkreślę jeszcze raz, nie sądzę, żeby ktoś faktycznie zadał sobie tyle trudu. Ale jeśli istnieje cień ryzyka, że narobię komuś problemów, to zrobię wszystko, żeby tego uniknąć.

Stąd decyzja o chwilowym - inszallah - ograniczeniu dostępu do bloga. Mogłam wymazać twarze ze zdjęć i zmienić wszystkie imiona na Mahmud (akurat nie znam żadnego Mahmuda;), mogłam zawiesić zupełnie pisanie, w końcu zdecydowałam ograniczyć nieco zasięg;) Mam nadzieję, że sytuacja jakimś cudem szybko się uspokoi (czytaj: reżim upadnie a my wrócimy na stare śmieci) i będę mogła już otwarcie pisać co mi się żywnie podoba.

Rozmawialiśmy z innymi "naszymi" Libijczykami. Mustafa mieszkający w Zawii (tam gdzie w zasadzie codziennie toczą się walki) jednego dnia mówił, że jest strasznie, niebezpiecznie, i że się boją. Następnego, tonem drewnianym jakby ktoś mu przyłożył pistolet do skroni, zapewniał, że wszystko jest w porządku, że za dwa dni wróci do pracy, i podkreślał wielokrotnie, że nie potrzebuje żadnej pomocy. To było po przemówieniu pułkownika, że akceptowanie pomocy z zagranicy będzie karane... Ibrahim, który zawsze najbardziej krytycznie wyrażał się o reżimie, długo miał wyłączony telefon. W końcu jak się udało do niego dodzwonić to powiedział wprost, że się boi wychylać. Omar, ten który przechowuje nasz projektor, wyjechał do rodziny w góry. Mamy nadzieję, że jest bezpieczny, od soboty nie ma z nim kontaktu. 

Z drugiej strony nasz inny polskojęzyczny Libijczyk, Salem, zapewnia optymistycznie, że jest super, fantastycznie i neverbetter, benzyna potaniała, socjal jest lepszy niż był, co miesiąc po 500 dinksów na każdego członka rodziny (swoją drogą całe szczęście, że większość dinarów zdążyliśmy sprzedać, jak wrócimy to chyba nie będą zbyt wiele warte...), w sklepach wszystko jest, na lotnisku pusto, cła na wszystko zniesione, w ogóle żyć nie umierać. Z kolei nasz zastępca dyrektora w notce służbowej nie idącej do żadnych libijskich służb a jedynie do polskiego zarządu idzie w zaparte twierdząc, że NOC czyli National Oil Corporation pracuje - dzień jak co dzień, mimo że skądinąd wiemy, że od ponad trzech tygodni jest zamknięte na głucho...

Na pocieszenie dodzwoniliśmy się do Waleeda, który zapewnił nas, że domy stoją nieruszone, mamy też (o ile tylko działa internet) podgląd z firmowego monitoringu na samochody:)

Biała ceratka na zdjęciu z kamery 6 to nasza:)
Pozostaje nam czekać i mieć nadzieję na jakiś przełom. W końcu nie może to trwać wiecznie... Zaczynamy i kończymy każdy dzień wiadomościami z Al Jazeery, słyszymy dużo gróźb, zapewnień, że tak być nie może, Kadafi musi ustąpić, trzeba zamknąć przestrzeń powietrzną, trzeba to, trzeba tamto...bla, bla, bla...od słów do czynów!

PS Jakby ktoś miał do wynajęcia mieszkanie od początku kwietnia  na 1-3 miesiące (w zależności od rozwoju sytuacji) to proszę o kontakt!