piątek, 11 marca 2011

Na południu bez zmian

Kilka dni temu nareszcie udało nam się skontaktować z Dorotą. Poza zapewnieniami, że u nich wszystko ok i że bardzo tęsknią za Misiem, powiedziała, że w Libii absolutnie nic się nie dzieje, że były jakieś protesty na wschodzie, ale już się uspokoiło, a to co pokazują media to stare zdjęcia sprzed lat... Zamurowało mnie kompletnie, nie wiedziałam czy mam przytakiwać czy opowiadać ze szczegółami o filmikach w internecie, już nie tylko wrzucanych przez rebeliantów, ale i przez zachodnich dziennikarzy, którym udało się dostać do Libii, o bombach, ostrzałach, konferencjach prasowych, na których sam Saif do spółki z tatusiem przyznają, że giną ludzie...na szczęście wyskoczył mi w voipie komunikat, że została mi minuta rozmowy, więc zapytałam jeszcze czy nie myśli o tym, żeby jednak przedostać się do Polski (możliwości ewakuacji nadal istnieją, mimo, że nasza ambasada się zwinęła) - powiedziała, że przyleci jak tylko przywrócą samoloty rejsowe i na tym zakończyłyśmy rozmowę.

Jestem w stanie zrozumieć dlaczego się nie ewakuowała. Ma trójkę dzieci i męża, spędziła tam ponad 20 lat, gdyby wyjechała nie wiadomo kiedy mogłaby wrócić. Nie warto ryzykować. Natomiast to co mówiła o zdjęciach, że to stare i nieprawdziwe kompletnie mnie wytrąciło z równowagi. Zwłaszcza, że mówiła to takim głosem, jakby święcie w to wierzyła. Dała się przekonać propagandzie Kadafiego? Przecież nawet jeśli w jej okolicy jest spokojnie, to musiała rozmawiać ze swoją siostrą, a ta mieszka w Tajourze, której nazwa zbyt często pojawia się w niusach...!

Następnego dnia zrozumiałam więcej. Zadzwoniliśmy do Ahmeda, jednego z naszych polskojęzycznych Libijczyków. Opowiedział o tym, że policja płaci za donosy. Że służby mają listy ludzi podejrzanych o współpracę czy nawet sympatyzowanie z opozycją i systematycznie tych ludzi likwidują: przychodzą w nocy, wywalają drzwi, wywlekają delikwenta i wywożą w nieznanym kierunku. Już trzech jego kuzynów w ten sposób "zniknęło". Do tego, dodał, jego jeszcze inny kuzyn pracuje w "telekomunikacji", twierdzi, że 70% rozmów z zagranicy jest podsłuchiwanych. Terror w najgorszym wydaniu...

Nie wierzę w teorie spiskowe. Wbrew temu, czym straszyła mnie czytelniczka w komentarzach pod poprzednim wpisem nie sądzę, żeby jakiemuś libijskiemu urzędasowi chciało się śledzić polskojęzyczne blogi i  robić problemy komuś za to, że krytykuje libijski sposób jazdy czy zaopatrzenie w sklepach. Dlatego pisałam na tym blogu dużo i szczerze, nie gryząc się zanadto w język. Ale pisałam też o naszych libijskich znajomych, czasem o ich poglądach, wymieniając ich z imienia. Polskich firm w Trypolisie nie jest dużo, łatwo się zorientować z której my jesteśmy, i kim są osoby przeze mnie opisywane. Podkreślę jeszcze raz, nie sądzę, żeby ktoś faktycznie zadał sobie tyle trudu. Ale jeśli istnieje cień ryzyka, że narobię komuś problemów, to zrobię wszystko, żeby tego uniknąć.

Stąd decyzja o chwilowym - inszallah - ograniczeniu dostępu do bloga. Mogłam wymazać twarze ze zdjęć i zmienić wszystkie imiona na Mahmud (akurat nie znam żadnego Mahmuda;), mogłam zawiesić zupełnie pisanie, w końcu zdecydowałam ograniczyć nieco zasięg;) Mam nadzieję, że sytuacja jakimś cudem szybko się uspokoi (czytaj: reżim upadnie a my wrócimy na stare śmieci) i będę mogła już otwarcie pisać co mi się żywnie podoba.

Rozmawialiśmy z innymi "naszymi" Libijczykami. Mustafa mieszkający w Zawii (tam gdzie w zasadzie codziennie toczą się walki) jednego dnia mówił, że jest strasznie, niebezpiecznie, i że się boją. Następnego, tonem drewnianym jakby ktoś mu przyłożył pistolet do skroni, zapewniał, że wszystko jest w porządku, że za dwa dni wróci do pracy, i podkreślał wielokrotnie, że nie potrzebuje żadnej pomocy. To było po przemówieniu pułkownika, że akceptowanie pomocy z zagranicy będzie karane... Ibrahim, który zawsze najbardziej krytycznie wyrażał się o reżimie, długo miał wyłączony telefon. W końcu jak się udało do niego dodzwonić to powiedział wprost, że się boi wychylać. Omar, ten który przechowuje nasz projektor, wyjechał do rodziny w góry. Mamy nadzieję, że jest bezpieczny, od soboty nie ma z nim kontaktu. 

Z drugiej strony nasz inny polskojęzyczny Libijczyk, Salem, zapewnia optymistycznie, że jest super, fantastycznie i neverbetter, benzyna potaniała, socjal jest lepszy niż był, co miesiąc po 500 dinksów na każdego członka rodziny (swoją drogą całe szczęście, że większość dinarów zdążyliśmy sprzedać, jak wrócimy to chyba nie będą zbyt wiele warte...), w sklepach wszystko jest, na lotnisku pusto, cła na wszystko zniesione, w ogóle żyć nie umierać. Z kolei nasz zastępca dyrektora w notce służbowej nie idącej do żadnych libijskich służb a jedynie do polskiego zarządu idzie w zaparte twierdząc, że NOC czyli National Oil Corporation pracuje - dzień jak co dzień, mimo że skądinąd wiemy, że od ponad trzech tygodni jest zamknięte na głucho...

Na pocieszenie dodzwoniliśmy się do Waleeda, który zapewnił nas, że domy stoją nieruszone, mamy też (o ile tylko działa internet) podgląd z firmowego monitoringu na samochody:)

Biała ceratka na zdjęciu z kamery 6 to nasza:)
Pozostaje nam czekać i mieć nadzieję na jakiś przełom. W końcu nie może to trwać wiecznie... Zaczynamy i kończymy każdy dzień wiadomościami z Al Jazeery, słyszymy dużo gróźb, zapewnień, że tak być nie może, Kadafi musi ustąpić, trzeba zamknąć przestrzeń powietrzną, trzeba to, trzeba tamto...bla, bla, bla...od słów do czynów!

PS Jakby ktoś miał do wynajęcia mieszkanie od początku kwietnia  na 1-3 miesiące (w zależności od rozwoju sytuacji) to proszę o kontakt! 

Brak komentarzy: