wtorek, 19 kwietnia 2011

Decisions, decisions

Dużo się ostatnio u nas dzieje. Jedną z wielu decyzji, którą niedawno musieliśmy podjąć była jechać czy nie jechać po samochód. Plusy - samochód tu będzie bezpieczniejszy niż tam, przy okazji przywieziemy trochę rzeczy, i zrobimy sobie krótkie wakacje. Minusy - koszty, transport z Janzouru do granicy i sam przejazd przez granice obarczone sporym ryzykiem, a poza tym ceratki na polskim rynku nie ma więc może być problem jak się coś w niej zepsuje.
Głowiliśmy się cały weekend, rozpatrywaliśmy wszelkie za i przeciw, i ustaliliśmy że jedziemy. W poniedziałek z rana zadzwoniliśmy do Libii zacząć załatwiać formalności i usłyszeliśmy ofertę nie do odrzucenia. W ciągu 10 minut podjęliśmy decyzję: sprzedajemy. Oczywiście, jak to w Libii bywa, nic nie jest pewne do ostatniej chwili - wszystko zależy od tego czy kupującemu uda się zarejestrować samochód - urzędy w Trypolisie jeszcze w czasach pokoju marnie działały, teraz załatwienie czegokolwiek nie lada wyczynem... No ale jesteśmy dobrej myśli.

W ogóle samochody w Libii stały się nagle chodliwym towarem, Libijczycy chyba nie wierzą, że dinary po rewolucji będą wiele warte, więc nie mając zbyt wielu sposobów na inwestowanie pieniędzy (a waluty kupić nie sposób) wolą się pozbyć gotówki kupując coś, co da się potem łatwo zbyć: w ten sposób nasi byli sąsiedzi sprzedali swoją ceratkę razem z nami, temu samemu człowiekowi, a inni znajomi dostali ofertę na swój samochód ale w końcu uznali że go ściągną.


Z innej beczki, rozmawiałam z Dorotą. Na pytanie "Co słychać" odpowiedziała "Samoloty i rakiety". Była u nas w domu - tym razem zalało dół, pękły wężyki zarówno w łazience jak i w kuchni. Okazało się przy okazji, że to poprzednie zalanie to też były popękane wężyki, tyle że na górze. Libijska bylejakość ściga nas nawet gdy nas tam nie ma.

Poza tym w telegraficznym skrócie: w Trypolisie znowu zaczyna brakować benzyny, krąży plotka (kolejna), że w maju mają się dogadywać (nie wiadomo dokładnie kto z kim, ale co to za różnica...), a żony Libijczyków, które zdecydowały się na ewakuację, a teraz próbują wracać, podobno mają zakaz wjazdu.

c.d.n.

4 komentarze:

JM pisze...

A jak jest z wymianą dinarów na dolary? Nie ma tam jakiejś hiperinflacji teraz?

Unknown pisze...

Już się zaczyna, podobno euro chodzi za 2,5 dinara (do tej pory było ok 1,7), nie wiem jak z dolarami ale podejrzewam ze podobnie. Problem w tym ze nie za bardzo jest waluta na rynku...

JM pisze...

Chodzi mi o to czy w ogóle opłaca się sprzedawać coś za dinary. Bo jak rozumiem musicie kasę przetransferować jakoś do Polski i po drodze zamienić na euro/dolary/zotówki. Ale jak rozumiem system bankowy działa i takie rzeczy robi?

IMHO w wielu krajach w podobnej sytuacji już dawno przeszliby na euro/dolary, a miejscowa waluta zyskała status makulatury. Spadek wartości o tylko 50% to i tak nieźle.

Unknown pisze...

A, nie, jakbysmy mieli za dinary sprzedac to bysmy sie nie wyglupiali:)
Uklad jest taki, ze pieniadze beda wplacone do kasy firmy (z czegos musza placic rachunki i pensje libijczykom) a my odbierzemy od firmy w euro:) Przetransferowac i wymienic poza Libia sie nie da:)