czwartek, 30 grudnia 2010

Święta, święta...

Libijczycy nie obchodzą świąt. Islam zabrania im kopiowania motywów z innych religii, i nie dają się przekonać, że Święty Mikołaj to produkt marketingowy CocaColi a nie symbol chrześcijański. W okresie okołoświątecznym na próżno szukać tu Mikołajów, reniferów czy choinek. Wprawdzie sporo tu obcokrajowcow, ktorzy mogliby wykreowac odpowiednie potrzeby, problem jednak w tym, ze obcokrajowcy na święta jadą do domów...
My postanowiliśmy zostać. Rozwiesiliśmy kilka ozdóbek i lampek przywiezionych z Polski (nie wiem ile musielibyśmy ich przywieźć żeby dalo sie je w ogole zauważyć w naszym wielkim domu)  i postanowiliśmy pojechać na rybę. W Trypolisie jest troche restauracji, najlepsze to tanie tureckie jadlodajnie albo super drogie knajpy hotelowe. Nigdzie oczywiście nie podają alkoholu (w niektórych krajach gdzie panuje prohibicja obcokrajowcy mogą kupić alko w drogich hotelach, tu regularnie od kilku lat pojawia się taki pomysł, który potem znika tak samo szybko jak się pojawił (tutejsi znajomi mówią, że to zwykle w ramach odwrócenia uwagi od jakiegoś aktualnego problemu,). 
Misia spacer po Trypolisie
No więc poszliśmy na spacer po Trypolisie i postanowiliśmy iść do jednej z lepszych knajp, zwanej restauracją przy łuku Marka Aureliusza. Dotarliśmy tam za 15 szósta. Pustki.
- Otwarte? – pytamy zamiatającego Nigeryjczyka, a może Malijczyka
- Nie, dopiero od 6.
Ok, poszliśmy zanieść zakupy do samochodu, wróciliśmy punkt szósta. Zaglądamy do środka, kreci się tam jakiś kelner.
- Otwarte?
- Eee....nie...jeszcze pól godziny.
Nie to nie. Zdecydowaliśmy sie na równie drogą hiszpańską Andalusie po drugiej stronie łuku. Oczywiście jak już wybralismy co chcemy to się okazało że tego nie ma. Wzięliśmy więc wielki talerz grilowanych owoców morza i rybę, dopchnęliśmy sałatka i zupą libijską, nie powalające to bylo, ale dalo rade, i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku pojechaliśmy do domu. 
Następnego dnia miało być bardziej świątecznie. Zaprosiliśmy gości, dwie polskie pary, każda z dzieckiem, do tego koleżanka z ambasady i znajomy Brazylijczyk na wylocie. Miało byc składkowo, jedni z bigosem, drudzy z ciastem, do tego ryba smażona, szprotki w pomidorach i barszcz. Barszcz zrobilam ja, mimo że w zasadzie to ja barszczu nie lubię i nigdy nie robiłam. Ale zrobiłam, i wyszedł na tyle dobry, ze chyba się jednak przekonamJ Obie pary zadzwoniły że są chore. I mają chore dzieci. Brazylijczyk przyszedł z kolegą Hiszpanem z łapanki. Koleżanka przyszła z rybą i po godzinie się zmyła. 
A panowie spędzili resztę wieczoru grajac w ping-ponga i golfa na wii... 

Brak komentarzy: