muszkila
O byciu expatem w Libii słów kilka
wtorek, 19 marca 2013
Pożegnanie z Libią i nowa przygoda
Pewnie nikt tu już nie zagląda, ale jeśli ktokolwiek przypadkiem zabłądzi kiedyś na tą stronę, to zapraszam tu: osiemstop.blogspot.com. Pożegnaliśmy się z Libią, nie wiem, czy jeszcze tam wrócimy, może kiedyś? A póki co poznajemy zupełnie inną część świata.
czwartek, 16 lutego 2012
To już rok
Rok temu wyjechaliśmy z Libii. Miało być na chwilę, 2 tygodnie urlopu w Polsce. Rewolucja nieco pokrzyżowała nasze plany i przypomniała nam przy okazji, że niczego w życiu nie da się zaplanować "na pewno". Przez ten rok siedzieliśmy jak na szpilkach. Najpierw niedowierzanie, potem przerażenie, obawa o zostawionych tam znajomych, niepewność co do tego czy za miesiąc jeszcze będziemy pracować. Najgorsze było pierwsze pół roku - nie dało się przewidzieć, czy walki będą trwały kilka miesięcy czy kilka lat. Po przejęciu Trypolisu przez opozycję odzyskaliśmy nadzieję, że wszystko wróci do normy - może nie takiej normy jaką znaliśmy z czasów Kadafiego, ale do takiej, w której da się normalnie żyć, bez snajperów na dachach i codziennych bombardowań.
Mimo upadku reżimu w Libii nadal bywa niespokojnie, i pewnie jeszcze przez chwilę tak będzie. Za dużo broni znalazło się w nieodpowiednich rękach, lokalne milicje walczą między sobą, rada tymczasowa nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom ludzi, którzy chcieliby widzieć zmiany już, tu i teraz, nie zważając na to, że sprzątanie po 42 latach bałaganu musi chwilę potrwać. Powoli, bardzo powoli sytuacja się normalizuje. Jeszcze słychać strzały, ale coraz rzadziej. Zachodnie firmy stopniowo wracają. Linie lotnicze wznowiły loty. Na czerwiec zaplanowane są wybory. I tylko teorie spiskowe mają się dobrze, że to wszystko ukartowali Katarczycy/CIA/Żydzi Masoni i Cykliści, że za chwilę wybuchnie nowa rewolucja, a nawet, że Kadafi żyje...
Na ulicach Trypolisu widać kolory wolnej Libii, na murach, na billboardach a nawet na samochodach. Libijczycy organizują akcje sprzątania kraju, biegi okolicznościowe i kampanie przeciwko strzelaniu w powietrze a także liczne strajki i demonstracje.
Paweł spędził w Trypolisie już kilka tygodni. Udało mu się przywieźć nasze rzeczy - ze zdumieniem stwierdziliśmy, że prawie wszystko przetrwało. Udało się nawet odzyskać walizki z magazynu KLMu a co za tym idzie naszego laptopa! Poginęły tylko jakieś drobiazgi, po których płakać nie zamierzamy.
Co dalej z Libią? Wierzę, że im się uda, i tego im życzę, choć wiem, że nie będzie łatwo.
Co dalej z nami? Cóż, firma póki co ze względów bezpieczeństwa nie zamierza w przewidywalnej przyszłości wysyłać tam mnie i młodego, a perspektywa pracy w dwóch różnych krajach, Paweł tam a ja tu, nie bardzo nam odpowiada. Do Libii na pewno jeszcze kiedyś wrócimy, choćby po to, żeby zobaczyć czy im się udało.
A póki co pewnie chwilę odpoczniemy i będziemy szukać - od lipca już we czwórkę! - nowego kraju do oswojenia, trochę na południe od Polski i trochę bardziej family-friendly niż porewolucyjna Libia:)
Mimo upadku reżimu w Libii nadal bywa niespokojnie, i pewnie jeszcze przez chwilę tak będzie. Za dużo broni znalazło się w nieodpowiednich rękach, lokalne milicje walczą między sobą, rada tymczasowa nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom ludzi, którzy chcieliby widzieć zmiany już, tu i teraz, nie zważając na to, że sprzątanie po 42 latach bałaganu musi chwilę potrwać. Powoli, bardzo powoli sytuacja się normalizuje. Jeszcze słychać strzały, ale coraz rzadziej. Zachodnie firmy stopniowo wracają. Linie lotnicze wznowiły loty. Na czerwiec zaplanowane są wybory. I tylko teorie spiskowe mają się dobrze, że to wszystko ukartowali Katarczycy/CIA/Żydzi Masoni i Cykliści, że za chwilę wybuchnie nowa rewolucja, a nawet, że Kadafi żyje...
Na ulicach Trypolisu widać kolory wolnej Libii, na murach, na billboardach a nawet na samochodach. Libijczycy organizują akcje sprzątania kraju, biegi okolicznościowe i kampanie przeciwko strzelaniu w powietrze a także liczne strajki i demonstracje.
Paweł spędził w Trypolisie już kilka tygodni. Udało mu się przywieźć nasze rzeczy - ze zdumieniem stwierdziliśmy, że prawie wszystko przetrwało. Udało się nawet odzyskać walizki z magazynu KLMu a co za tym idzie naszego laptopa! Poginęły tylko jakieś drobiazgi, po których płakać nie zamierzamy.
Co dalej z Libią? Wierzę, że im się uda, i tego im życzę, choć wiem, że nie będzie łatwo.
Co dalej z nami? Cóż, firma póki co ze względów bezpieczeństwa nie zamierza w przewidywalnej przyszłości wysyłać tam mnie i młodego, a perspektywa pracy w dwóch różnych krajach, Paweł tam a ja tu, nie bardzo nam odpowiada. Do Libii na pewno jeszcze kiedyś wrócimy, choćby po to, żeby zobaczyć czy im się udało.
A póki co pewnie chwilę odpoczniemy i będziemy szukać - od lipca już we czwórkę! - nowego kraju do oswojenia, trochę na południe od Polski i trochę bardziej family-friendly niż porewolucyjna Libia:)
sobota, 5 listopada 2011
I po rewolucji
To było trudne 8 miesięcy.
Mimo że nie jest to nasz kraj, nie wychowaliśmy się tam, nie spędziliśmy tam połowy życia ani nie mamy tam rodziny, mało tego, mieszkając tam narzekaliśmy na Libię i na Libijczyków, to jednak przez cały ten czas śledziliśmy wydarzenia z dużo większym zaangażowaniem niż kampanię wyborczą, tsunami w Japonii czy neutrina. Przez cały ten czas byliśmy też w kontakcie z naszymi znajomymi, których próbowaliśmy podtrzymać na duchu, przekazując informacje, do których nie mieli dostępu i dopytując o to jak wygląda sytuacja z ich perspektywy.
Na szczęście nikt z "naszych" nie zginął, choć kilku (czasem osoby, po których kompletnie byśmy się tego nie spodziewali) z nich brało udział w walkach. Chyba każdy natomiast zna kogoś kto zginął. Nasza koleżanka, młodsza od nas kilka lat powiedziała nam, że straciła bardzo wielu znajomych. To daje do myślenia.
Lato w Trypolisie było bardzo gorące. 40 stopniowe upały spotęgowane były dodatkowo przerwami w dostawie prądu i wody, wysokimi ceny żywności, brakiem benzyny (lub jej obłędnymi cenami na czarnym rynku), przerwami w działaniu sieci komórkowych. Jednak do połowy sierpnia sam Trypolis był w miarę bezpieczny, walki odbywały się w górach i w okolicach Misuraty. Komuś, kto nie monitorował na bieżąco sytuacji mogło się wydawać, że walki utkwiły w martwym punkcie, jednak dla nas strzałki na mapie były całkiem mobilne.
Przełomowym momentem było wkroczenie powstańców do Trypolisu. Siedzieliśmy z wypiekami na twarzy i oglądaliśmy na żywo SkyNews, zdumienie mieszało się z radością, że w drodze z Zawii nikt ich nie zatrzymał, że nie wybuchły walki z 32. brygadą Khamisa, której koszary znajdują się niedaleko Janzouru. Jednak w pamięci cały czas miałam rozmowę z Dorotą, która dzień wcześniej mówiła mi, że jej syn znowu idzie na front (a przypominam, że nie walczył po "jedynej słusznej" stronie). Przez następne dwa dni nie mogliśmy się z nikim skontaktować - telefony nie działały, a my nie wiedzieliśmy nic poza tym, co pokazywali w telewizji. Gdy w końcu udało mi się dodzwonić do Doroty i dowiedziałam się, że jednak jej syn został w domu, poczułam jak wielki kamień spada mi z serca.
Przez następne kilka dni w Trypolisie toczyły się regularne walki, w końcu jednak miasto zostało zdobyte. Jakiś czas później ustały też walki w ostatnich dwóch miastach - Bani Walid i Sirte, a symbolicznym zakończeniem konfliktu była śmierć Kadafiego. 23 października tymczasowe władze ogłosiły wyzwolenie kraju.
Brzmi pięknie, w praktyce niestety nie do końca jest różowo. W Trypolisie jest nadal drogo i niezbyt bezpiecznie. Codziennie po zmroku słychać strzały, i nie zawsze są to strzały na wiwat. Wydaje się, że największym w tym momencie zagrożeniem są uzbrojone bandy, które przed powrotem w rodzinne strony korzystając z bezprawia chcą jak najwięcej wynieść z wizyty w stolicy. Niektórym z rebeliantów tak się spodobało w Trypolisie, że postanowili pomieszkać w willach po obcokrajowcach, i teraz nie chcą się wyprowadzić. Ba, ponoć tak się rozzuchwalili, że nawet słonia z ZOO ukradli. Nasze rzeczy rewolucję przetrwały - już po wyzwoleniu Trypolisu udało nam się przeprowadzić je do guesthousu firmy.
W największym niebezpieczeństwie są czarnoskórzy mieszkańcy Trypolisu, którzy mogą zostać zabici za kolor skóry - bo przecież czarny to pewnie "najemnik" Kadafiego. Mimo wszystko życie powoli wraca do normy, można kupić benzynę, firmy zaczynają wypłacać pensje, woda, prąd, połączenia internetowe i telefoniczne działają a od stycznia dzieci mają wrócić do szkół. Obcokrajowcy powoli zaczynają myśleć o powrocie, kilka dni temu zniesiono No Fly Zone, niektóre linie lotnicze zaczęły już regularne loty do Trypolisu (choć na razie na wojskowe lotnisko Mitiga a nie na międzynarodowe), a od grudnia loty będą już codziennie.
Przed nowymi władzami stoi trudne zadanie, zanim zbudują kraj na nowo, muszą go rozbroić. Trzymam kciuki, żeby im się udało. Co dalej? Czy Libijczyków czeka świetlana przyszłość czy wojna domowa? Libia jest krajem na tyle specyficznym, że wszelkie prognozy przypominają trochę wróżenie z fusów. Na pewno jest to temat na osobnego posta:)
Mimo że nie jest to nasz kraj, nie wychowaliśmy się tam, nie spędziliśmy tam połowy życia ani nie mamy tam rodziny, mało tego, mieszkając tam narzekaliśmy na Libię i na Libijczyków, to jednak przez cały ten czas śledziliśmy wydarzenia z dużo większym zaangażowaniem niż kampanię wyborczą, tsunami w Japonii czy neutrina. Przez cały ten czas byliśmy też w kontakcie z naszymi znajomymi, których próbowaliśmy podtrzymać na duchu, przekazując informacje, do których nie mieli dostępu i dopytując o to jak wygląda sytuacja z ich perspektywy.
Na szczęście nikt z "naszych" nie zginął, choć kilku (czasem osoby, po których kompletnie byśmy się tego nie spodziewali) z nich brało udział w walkach. Chyba każdy natomiast zna kogoś kto zginął. Nasza koleżanka, młodsza od nas kilka lat powiedziała nam, że straciła bardzo wielu znajomych. To daje do myślenia.
Lato w Trypolisie było bardzo gorące. 40 stopniowe upały spotęgowane były dodatkowo przerwami w dostawie prądu i wody, wysokimi ceny żywności, brakiem benzyny (lub jej obłędnymi cenami na czarnym rynku), przerwami w działaniu sieci komórkowych. Jednak do połowy sierpnia sam Trypolis był w miarę bezpieczny, walki odbywały się w górach i w okolicach Misuraty. Komuś, kto nie monitorował na bieżąco sytuacji mogło się wydawać, że walki utkwiły w martwym punkcie, jednak dla nas strzałki na mapie były całkiem mobilne.
Przełomowym momentem było wkroczenie powstańców do Trypolisu. Siedzieliśmy z wypiekami na twarzy i oglądaliśmy na żywo SkyNews, zdumienie mieszało się z radością, że w drodze z Zawii nikt ich nie zatrzymał, że nie wybuchły walki z 32. brygadą Khamisa, której koszary znajdują się niedaleko Janzouru. Jednak w pamięci cały czas miałam rozmowę z Dorotą, która dzień wcześniej mówiła mi, że jej syn znowu idzie na front (a przypominam, że nie walczył po "jedynej słusznej" stronie). Przez następne dwa dni nie mogliśmy się z nikim skontaktować - telefony nie działały, a my nie wiedzieliśmy nic poza tym, co pokazywali w telewizji. Gdy w końcu udało mi się dodzwonić do Doroty i dowiedziałam się, że jednak jej syn został w domu, poczułam jak wielki kamień spada mi z serca.
Przez następne kilka dni w Trypolisie toczyły się regularne walki, w końcu jednak miasto zostało zdobyte. Jakiś czas później ustały też walki w ostatnich dwóch miastach - Bani Walid i Sirte, a symbolicznym zakończeniem konfliktu była śmierć Kadafiego. 23 października tymczasowe władze ogłosiły wyzwolenie kraju.
Brzmi pięknie, w praktyce niestety nie do końca jest różowo. W Trypolisie jest nadal drogo i niezbyt bezpiecznie. Codziennie po zmroku słychać strzały, i nie zawsze są to strzały na wiwat. Wydaje się, że największym w tym momencie zagrożeniem są uzbrojone bandy, które przed powrotem w rodzinne strony korzystając z bezprawia chcą jak najwięcej wynieść z wizyty w stolicy. Niektórym z rebeliantów tak się spodobało w Trypolisie, że postanowili pomieszkać w willach po obcokrajowcach, i teraz nie chcą się wyprowadzić. Ba, ponoć tak się rozzuchwalili, że nawet słonia z ZOO ukradli. Nasze rzeczy rewolucję przetrwały - już po wyzwoleniu Trypolisu udało nam się przeprowadzić je do guesthousu firmy.
W największym niebezpieczeństwie są czarnoskórzy mieszkańcy Trypolisu, którzy mogą zostać zabici za kolor skóry - bo przecież czarny to pewnie "najemnik" Kadafiego. Mimo wszystko życie powoli wraca do normy, można kupić benzynę, firmy zaczynają wypłacać pensje, woda, prąd, połączenia internetowe i telefoniczne działają a od stycznia dzieci mają wrócić do szkół. Obcokrajowcy powoli zaczynają myśleć o powrocie, kilka dni temu zniesiono No Fly Zone, niektóre linie lotnicze zaczęły już regularne loty do Trypolisu (choć na razie na wojskowe lotnisko Mitiga a nie na międzynarodowe), a od grudnia loty będą już codziennie.
Przed nowymi władzami stoi trudne zadanie, zanim zbudują kraj na nowo, muszą go rozbroić. Trzymam kciuki, żeby im się udało. Co dalej? Czy Libijczyków czeka świetlana przyszłość czy wojna domowa? Libia jest krajem na tyle specyficznym, że wszelkie prognozy przypominają trochę wróżenie z fusów. Na pewno jest to temat na osobnego posta:)
środa, 11 maja 2011
Co się dzieje w Libii - szybki przegląd źródeł mniej lub bardziej wiarygodnych
W polskich mediach Libia już się prawie nie pojawia. No, może poza artykułem na gazecie o spekulacjach włoskiej La Stampy na temat śmierci Kadafiego. Tego typu plotki pojawiają się zresztą w sieci od paru dni coraz częściej.
W Libii oczywiście nadal dzieje się dużo, więc postanowiłam wrzucić tu kilka linków, jakby ktoś chciał wiedzieć gdzie znaleźć najświeższe niusy z frontu.
Główne źródła informacji, z których korzystamy to blog na AlJazeerze i strona http://feb17.info/. Na tej drugiej wczoraj pojawił się dość wyczerpujący opis aktualnej sytuacji w Trypolisie. Ciekawa, choć nie wiem do końca na ile wiarygodna jest też opozycyjna gazeta http://www.brnieq.com/ (trzeba się niestety wspomagać translatorem). Poza tym oczywiście twitter, facebook i youtube, na którym można obejrzeć np jak wyglądają kolejki do stacji benzynowych, choć starannie trzeba filtrować pojawiające się na tych portalach sensacje.
A jakby ktoś chciał poczytać sobie o co w ogóle chodzi i jak od początku przebiegał konflikt polecam timeline przygotowany przez Reutersa a także wyemitowany niedawno przez AlJazeerę film o początkach rewolucji w Benghazi i o Mohammadzie Nabbousie, dziennikarzu, który próbował stworzyć pierwszą wolną telewizję libijską. Dość długie, ale zdecydowanie warte obejrzenia.
W Libii oczywiście nadal dzieje się dużo, więc postanowiłam wrzucić tu kilka linków, jakby ktoś chciał wiedzieć gdzie znaleźć najświeższe niusy z frontu.
Główne źródła informacji, z których korzystamy to blog na AlJazeerze i strona http://feb17.info/. Na tej drugiej wczoraj pojawił się dość wyczerpujący opis aktualnej sytuacji w Trypolisie. Ciekawa, choć nie wiem do końca na ile wiarygodna jest też opozycyjna gazeta http://www.brnieq.com/ (trzeba się niestety wspomagać translatorem). Poza tym oczywiście twitter, facebook i youtube, na którym można obejrzeć np jak wyglądają kolejki do stacji benzynowych, choć starannie trzeba filtrować pojawiające się na tych portalach sensacje.
A jakby ktoś chciał poczytać sobie o co w ogóle chodzi i jak od początku przebiegał konflikt polecam timeline przygotowany przez Reutersa a także wyemitowany niedawno przez AlJazeerę film o początkach rewolucji w Benghazi i o Mohammadzie Nabbousie, dziennikarzu, który próbował stworzyć pierwszą wolną telewizję libijską. Dość długie, ale zdecydowanie warte obejrzenia.
piątek, 29 kwietnia 2011
Odcienie szarości czarno-białej wojny
Na wojnach tak to zwykle bywa, że są "dobrzy" i są "źli". Tym pierwszym kibicujemy, z porażek tych drugich się cieszymy i życzymy im jak najgorzej. Proste, prawda?
Ostatnio przyśniła mi się Dorota, a jako że sen był dość ciężki i nieprzyjemny zadzwoniłam zapytać czy wszystko u nich w porządku.
Dorota poza Helą i Bisią, o których pisałam wiele razy, ma syna. Najukochańszy, stawiany przez Dorotę - po arabsku - ponad córkami, najstarszy z całej trójki, jest wzorowym studentem akademii wojskowej.
No i właśnie dzisiaj tego syna wysyłają na front, do Misuraty.
wtorek, 19 kwietnia 2011
Decisions, decisions
Dużo się ostatnio u nas dzieje. Jedną z wielu decyzji, którą niedawno musieliśmy podjąć była jechać czy nie jechać po samochód. Plusy - samochód tu będzie bezpieczniejszy niż tam, przy okazji przywieziemy trochę rzeczy, i zrobimy sobie krótkie wakacje. Minusy - koszty, transport z Janzouru do granicy i sam przejazd przez granice obarczone sporym ryzykiem, a poza tym ceratki na polskim rynku nie ma więc może być problem jak się coś w niej zepsuje.
Głowiliśmy się cały weekend, rozpatrywaliśmy wszelkie za i przeciw, i ustaliliśmy że jedziemy. W poniedziałek z rana zadzwoniliśmy do Libii zacząć załatwiać formalności i usłyszeliśmy ofertę nie do odrzucenia. W ciągu 10 minut podjęliśmy decyzję: sprzedajemy. Oczywiście, jak to w Libii bywa, nic nie jest pewne do ostatniej chwili - wszystko zależy od tego czy kupującemu uda się zarejestrować samochód - urzędy w Trypolisie jeszcze w czasach pokoju marnie działały, teraz załatwienie czegokolwiek nie lada wyczynem... No ale jesteśmy dobrej myśli.
W ogóle samochody w Libii stały się nagle chodliwym towarem, Libijczycy chyba nie wierzą, że dinary po rewolucji będą wiele warte, więc nie mając zbyt wielu sposobów na inwestowanie pieniędzy (a waluty kupić nie sposób) wolą się pozbyć gotówki kupując coś, co da się potem łatwo zbyć: w ten sposób nasi byli sąsiedzi sprzedali swoją ceratkę razem z nami, temu samemu człowiekowi, a inni znajomi dostali ofertę na swój samochód ale w końcu uznali że go ściągną.
Z innej beczki, rozmawiałam z Dorotą. Na pytanie "Co słychać" odpowiedziała "Samoloty i rakiety". Była u nas w domu - tym razem zalało dół, pękły wężyki zarówno w łazience jak i w kuchni. Okazało się przy okazji, że to poprzednie zalanie to też były popękane wężyki, tyle że na górze. Libijska bylejakość ściga nas nawet gdy nas tam nie ma.
Poza tym w telegraficznym skrócie: w Trypolisie znowu zaczyna brakować benzyny, krąży plotka (kolejna), że w maju mają się dogadywać (nie wiadomo dokładnie kto z kim, ale co to za różnica...), a żony Libijczyków, które zdecydowały się na ewakuację, a teraz próbują wracać, podobno mają zakaz wjazdu.
c.d.n.
Głowiliśmy się cały weekend, rozpatrywaliśmy wszelkie za i przeciw, i ustaliliśmy że jedziemy. W poniedziałek z rana zadzwoniliśmy do Libii zacząć załatwiać formalności i usłyszeliśmy ofertę nie do odrzucenia. W ciągu 10 minut podjęliśmy decyzję: sprzedajemy. Oczywiście, jak to w Libii bywa, nic nie jest pewne do ostatniej chwili - wszystko zależy od tego czy kupującemu uda się zarejestrować samochód - urzędy w Trypolisie jeszcze w czasach pokoju marnie działały, teraz załatwienie czegokolwiek nie lada wyczynem... No ale jesteśmy dobrej myśli.
W ogóle samochody w Libii stały się nagle chodliwym towarem, Libijczycy chyba nie wierzą, że dinary po rewolucji będą wiele warte, więc nie mając zbyt wielu sposobów na inwestowanie pieniędzy (a waluty kupić nie sposób) wolą się pozbyć gotówki kupując coś, co da się potem łatwo zbyć: w ten sposób nasi byli sąsiedzi sprzedali swoją ceratkę razem z nami, temu samemu człowiekowi, a inni znajomi dostali ofertę na swój samochód ale w końcu uznali że go ściągną.
Z innej beczki, rozmawiałam z Dorotą. Na pytanie "Co słychać" odpowiedziała "Samoloty i rakiety". Była u nas w domu - tym razem zalało dół, pękły wężyki zarówno w łazience jak i w kuchni. Okazało się przy okazji, że to poprzednie zalanie to też były popękane wężyki, tyle że na górze. Libijska bylejakość ściga nas nawet gdy nas tam nie ma.
Poza tym w telegraficznym skrócie: w Trypolisie znowu zaczyna brakować benzyny, krąży plotka (kolejna), że w maju mają się dogadywać (nie wiadomo dokładnie kto z kim, ale co to za różnica...), a żony Libijczyków, które zdecydowały się na ewakuację, a teraz próbują wracać, podobno mają zakaz wjazdu.
c.d.n.
czwartek, 14 kwietnia 2011
Proza życia expata-uchodźcy
Jak widać na AlJazeerze nic nowego się nie dzieje. Raz na jakiś czas pojawiają się plotki, że tego czy innego dnia "coś" ma się wydarzyć. Od plotki o 17 lutego cała ta rewolucja się zaczęła, więc każdą nową traktujemy z należytym jej szacunkiem, ale jak widać, żadna nie miała jeszcze mocy takiej jak plotka numer 1. Najnowsza głosi, że dzisiaj ma się coś ruszyć w Trypku. Zobaczymy...
Tymczasem:
- brat Ahmeda został zlokalizowany, żyje, choć nie można się z nim skontaktować. Jakiś koleś był z nim zamknięty i jak go wypuścili to powiedział rodzinie, że z nim siedział. Koleś był żywy i w jednym kawałku, można więc mieć nadzieję, że brata Ahmeda też niedługo wypuszczą.
- zalało nam dom - pękł chyba zbiornik z wodą na dachu (choć do końca nie zrozumieliśmy co się wydarzyło) i zalało nam łóżko i materac Misia (czyli dwie osobne sypialnie na górze) a problem został wykryty jak woda zaczęła wyciekać z pod drzwi wejściowych (czyli co, tsunami przeszło przez pokoje, spłynęło po schodach i wypłynęło na zewnątrz?). Wysłani na ratunek Waleed z Aymanem, kierowcą od nas z firmy, wyciągnęli materace i wykładziny na zewnątrz żeby wyschły. Podobno da się je odratować.
- smutni panowie pojawili się pod firmą i interesowali się samochodem. Poza tym w okolicy coraz więcej samochodów znika - albo skradziona w tradycyjny sposób albo przez podszywających się (?) pod wojsko gości, którzy rzekomo konfiskują samochody na potrzeby reżimu. Jako że i tak po powrocie (inszallah) Pawłowi będzie przysługiwał samochód służbowy, zastanawiamy się poważnie nad ściągnięciem ceratki do Polski. Największy problem to wywieźć ją z Libii. Potem to już z górki - prom z Tunezji do Włoch i wycieczka przez Europę. Rozpatrywaliśmy też opcję z kontenerem. Cena porównywalna, a parę dni urlopu nam się przyda, więc szukamy jakiegoś dobrego last minute do Tunezji.
Następny apdejt bukrah*, inszallah:)
* bukrah - odpowiednik hiszpańskiego mañana :)
Tymczasem:
- brat Ahmeda został zlokalizowany, żyje, choć nie można się z nim skontaktować. Jakiś koleś był z nim zamknięty i jak go wypuścili to powiedział rodzinie, że z nim siedział. Koleś był żywy i w jednym kawałku, można więc mieć nadzieję, że brata Ahmeda też niedługo wypuszczą.
- zalało nam dom - pękł chyba zbiornik z wodą na dachu (choć do końca nie zrozumieliśmy co się wydarzyło) i zalało nam łóżko i materac Misia (czyli dwie osobne sypialnie na górze) a problem został wykryty jak woda zaczęła wyciekać z pod drzwi wejściowych (czyli co, tsunami przeszło przez pokoje, spłynęło po schodach i wypłynęło na zewnątrz?). Wysłani na ratunek Waleed z Aymanem, kierowcą od nas z firmy, wyciągnęli materace i wykładziny na zewnątrz żeby wyschły. Podobno da się je odratować.
- smutni panowie pojawili się pod firmą i interesowali się samochodem. Poza tym w okolicy coraz więcej samochodów znika - albo skradziona w tradycyjny sposób albo przez podszywających się (?) pod wojsko gości, którzy rzekomo konfiskują samochody na potrzeby reżimu. Jako że i tak po powrocie (inszallah) Pawłowi będzie przysługiwał samochód służbowy, zastanawiamy się poważnie nad ściągnięciem ceratki do Polski. Największy problem to wywieźć ją z Libii. Potem to już z górki - prom z Tunezji do Włoch i wycieczka przez Europę. Rozpatrywaliśmy też opcję z kontenerem. Cena porównywalna, a parę dni urlopu nam się przyda, więc szukamy jakiegoś dobrego last minute do Tunezji.
Następny apdejt bukrah*, inszallah:)
* bukrah - odpowiednik hiszpańskiego mañana :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)