sobota, 5 listopada 2011

I po rewolucji

To było trudne 8 miesięcy.
Mimo że nie jest to nasz kraj, nie wychowaliśmy się tam, nie spędziliśmy tam połowy życia ani nie mamy tam rodziny, mało tego, mieszkając tam narzekaliśmy na Libię i na Libijczyków, to jednak przez cały ten czas śledziliśmy wydarzenia z dużo większym zaangażowaniem niż kampanię wyborczą, tsunami w Japonii czy  neutrina. Przez cały ten czas byliśmy też w kontakcie z naszymi znajomymi, których próbowaliśmy podtrzymać na duchu, przekazując informacje, do których nie mieli dostępu i dopytując o to jak wygląda sytuacja z ich perspektywy.

Na szczęście nikt z "naszych" nie zginął, choć kilku (czasem osoby, po których kompletnie byśmy się tego nie spodziewali) z nich brało udział w walkach. Chyba każdy natomiast zna kogoś kto zginął. Nasza koleżanka, młodsza od nas kilka lat powiedziała nam, że straciła bardzo wielu znajomych. To daje do myślenia.

Lato w Trypolisie było bardzo gorące. 40 stopniowe upały spotęgowane były dodatkowo przerwami w dostawie prądu  i wody, wysokimi ceny żywności, brakiem benzyny (lub jej obłędnymi cenami na czarnym rynku), przerwami w działaniu sieci komórkowych. Jednak do połowy sierpnia sam Trypolis był w miarę bezpieczny, walki odbywały się w górach i w okolicach Misuraty. Komuś, kto nie monitorował na bieżąco sytuacji mogło się wydawać, że walki utkwiły w martwym punkcie, jednak dla nas strzałki na mapie były całkiem mobilne.

Przełomowym momentem było wkroczenie powstańców do Trypolisu. Siedzieliśmy z wypiekami na twarzy i oglądaliśmy na żywo SkyNews, zdumienie mieszało się z radością, że w drodze z Zawii nikt ich nie zatrzymał, że nie wybuchły walki z 32. brygadą Khamisa, której koszary znajdują się niedaleko Janzouru. Jednak w pamięci cały czas miałam rozmowę z Dorotą, która dzień wcześniej mówiła mi, że jej syn znowu idzie na front (a przypominam, że nie walczył po "jedynej słusznej" stronie). Przez następne dwa dni nie mogliśmy się z nikim skontaktować - telefony nie działały, a my nie wiedzieliśmy nic poza tym, co pokazywali w telewizji. Gdy w końcu udało mi się dodzwonić do Doroty i dowiedziałam się, że jednak jej syn został w domu, poczułam jak wielki kamień spada mi z serca.

Przez następne kilka dni w Trypolisie toczyły się regularne walki, w końcu jednak miasto zostało zdobyte. Jakiś czas później ustały też walki w ostatnich dwóch miastach - Bani Walid i Sirte, a symbolicznym zakończeniem konfliktu była śmierć Kadafiego. 23 października tymczasowe władze ogłosiły wyzwolenie kraju.


Brzmi pięknie, w praktyce niestety nie do końca jest różowo. W Trypolisie jest nadal drogo i niezbyt bezpiecznie. Codziennie po zmroku słychać strzały, i nie zawsze są to strzały na wiwat. Wydaje się, że największym w tym momencie zagrożeniem są uzbrojone bandy, które przed powrotem w rodzinne strony korzystając z bezprawia chcą jak najwięcej wynieść z wizyty w stolicy. Niektórym z rebeliantów tak się spodobało w Trypolisie, że postanowili pomieszkać w willach po obcokrajowcach, i teraz nie chcą się wyprowadzić. Ba, ponoć tak się rozzuchwalili, że nawet słonia z ZOO ukradli. Nasze rzeczy rewolucję przetrwały - już po wyzwoleniu Trypolisu udało nam się przeprowadzić je do guesthousu firmy.

W największym niebezpieczeństwie są czarnoskórzy mieszkańcy Trypolisu, którzy mogą zostać zabici za  kolor skóry - bo przecież czarny to pewnie "najemnik" Kadafiego. Mimo wszystko życie powoli wraca do normy, można kupić benzynę, firmy zaczynają wypłacać pensje, woda, prąd, połączenia internetowe i telefoniczne działają a od stycznia dzieci mają wrócić do szkół. Obcokrajowcy powoli zaczynają myśleć o powrocie, kilka dni temu zniesiono No Fly Zone, niektóre linie lotnicze zaczęły już regularne loty do Trypolisu (choć na razie na wojskowe lotnisko Mitiga a nie na międzynarodowe), a od grudnia loty będą już codziennie.

Przed nowymi władzami stoi trudne zadanie, zanim zbudują kraj na nowo, muszą go rozbroić. Trzymam kciuki, żeby im się udało. Co dalej? Czy Libijczyków czeka świetlana przyszłość czy wojna domowa? Libia jest krajem na tyle specyficznym, że wszelkie prognozy przypominają trochę wróżenie z fusów. Na pewno jest to temat na osobnego posta:)

środa, 11 maja 2011

Co się dzieje w Libii - szybki przegląd źródeł mniej lub bardziej wiarygodnych

W polskich mediach Libia już się prawie nie pojawia. No, może poza artykułem na gazecie o spekulacjach włoskiej La Stampy na temat śmierci Kadafiego. Tego typu plotki pojawiają się zresztą w sieci od paru dni coraz częściej.
W Libii oczywiście nadal dzieje się dużo, więc postanowiłam wrzucić tu kilka linków, jakby ktoś chciał wiedzieć gdzie znaleźć najświeższe niusy z frontu.
Główne źródła informacji, z których korzystamy to blog na AlJazeerze i strona http://feb17.info/. Na tej drugiej wczoraj pojawił się dość wyczerpujący opis aktualnej sytuacji w Trypolisie. Ciekawa, choć nie wiem do końca na ile wiarygodna jest też opozycyjna gazeta http://www.brnieq.com/ (trzeba się niestety wspomagać translatorem). Poza tym oczywiście twitter, facebook i youtube, na którym można obejrzeć np jak wyglądają kolejki do stacji benzynowych, choć starannie trzeba filtrować pojawiające się na tych portalach sensacje.
A jakby ktoś chciał poczytać sobie o co w ogóle chodzi i jak od początku przebiegał konflikt polecam timeline przygotowany przez Reutersa a także wyemitowany niedawno przez AlJazeerę  film o początkach rewolucji w Benghazi i o Mohammadzie Nabbousie, dziennikarzu, który próbował stworzyć pierwszą wolną telewizję libijską. Dość długie, ale zdecydowanie warte obejrzenia.

piątek, 29 kwietnia 2011

Odcienie szarości czarno-białej wojny

Na wojnach tak to zwykle bywa, że są "dobrzy" i są "źli". Tym pierwszym kibicujemy, z porażek tych drugich się cieszymy i życzymy im jak najgorzej. Proste, prawda? 

Ostatnio przyśniła mi się Dorota, a jako że sen był dość ciężki i nieprzyjemny zadzwoniłam zapytać czy wszystko u nich w porządku.

Dorota poza Helą i Bisią, o których pisałam wiele razy, ma syna. Najukochańszy, stawiany przez Dorotę - po arabsku - ponad córkami, najstarszy z całej trójki, jest wzorowym studentem akademii wojskowej. 

No i właśnie dzisiaj tego syna wysyłają na front, do Misuraty.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Decisions, decisions

Dużo się ostatnio u nas dzieje. Jedną z wielu decyzji, którą niedawno musieliśmy podjąć była jechać czy nie jechać po samochód. Plusy - samochód tu będzie bezpieczniejszy niż tam, przy okazji przywieziemy trochę rzeczy, i zrobimy sobie krótkie wakacje. Minusy - koszty, transport z Janzouru do granicy i sam przejazd przez granice obarczone sporym ryzykiem, a poza tym ceratki na polskim rynku nie ma więc może być problem jak się coś w niej zepsuje.
Głowiliśmy się cały weekend, rozpatrywaliśmy wszelkie za i przeciw, i ustaliliśmy że jedziemy. W poniedziałek z rana zadzwoniliśmy do Libii zacząć załatwiać formalności i usłyszeliśmy ofertę nie do odrzucenia. W ciągu 10 minut podjęliśmy decyzję: sprzedajemy. Oczywiście, jak to w Libii bywa, nic nie jest pewne do ostatniej chwili - wszystko zależy od tego czy kupującemu uda się zarejestrować samochód - urzędy w Trypolisie jeszcze w czasach pokoju marnie działały, teraz załatwienie czegokolwiek nie lada wyczynem... No ale jesteśmy dobrej myśli.

W ogóle samochody w Libii stały się nagle chodliwym towarem, Libijczycy chyba nie wierzą, że dinary po rewolucji będą wiele warte, więc nie mając zbyt wielu sposobów na inwestowanie pieniędzy (a waluty kupić nie sposób) wolą się pozbyć gotówki kupując coś, co da się potem łatwo zbyć: w ten sposób nasi byli sąsiedzi sprzedali swoją ceratkę razem z nami, temu samemu człowiekowi, a inni znajomi dostali ofertę na swój samochód ale w końcu uznali że go ściągną.


Z innej beczki, rozmawiałam z Dorotą. Na pytanie "Co słychać" odpowiedziała "Samoloty i rakiety". Była u nas w domu - tym razem zalało dół, pękły wężyki zarówno w łazience jak i w kuchni. Okazało się przy okazji, że to poprzednie zalanie to też były popękane wężyki, tyle że na górze. Libijska bylejakość ściga nas nawet gdy nas tam nie ma.

Poza tym w telegraficznym skrócie: w Trypolisie znowu zaczyna brakować benzyny, krąży plotka (kolejna), że w maju mają się dogadywać (nie wiadomo dokładnie kto z kim, ale co to za różnica...), a żony Libijczyków, które zdecydowały się na ewakuację, a teraz próbują wracać, podobno mają zakaz wjazdu.

c.d.n.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Proza życia expata-uchodźcy

Jak widać na AlJazeerze nic nowego się nie dzieje. Raz na jakiś czas pojawiają się plotki, że tego czy innego dnia "coś" ma się wydarzyć. Od plotki o 17 lutego cała ta rewolucja się zaczęła, więc każdą nową traktujemy z należytym jej szacunkiem, ale jak widać, żadna nie miała jeszcze mocy takiej jak plotka numer 1. Najnowsza głosi, że dzisiaj ma się coś ruszyć w Trypku. Zobaczymy...

Tymczasem:

- brat Ahmeda został zlokalizowany, żyje, choć nie można się z nim skontaktować. Jakiś koleś był z nim zamknięty i jak go wypuścili to powiedział rodzinie, że z nim siedział. Koleś był żywy i w jednym kawałku, można więc mieć nadzieję, że brata Ahmeda też niedługo wypuszczą.

- zalało nam dom - pękł chyba zbiornik z wodą na dachu (choć do końca nie zrozumieliśmy co się wydarzyło) i zalało nam łóżko i materac Misia (czyli dwie osobne sypialnie na górze) a problem został wykryty jak woda zaczęła wyciekać z pod drzwi wejściowych (czyli co, tsunami przeszło przez pokoje, spłynęło po schodach i wypłynęło na zewnątrz?). Wysłani na ratunek Waleed z Aymanem, kierowcą od nas z firmy, wyciągnęli materace i wykładziny na zewnątrz żeby wyschły. Podobno da się je odratować.

- smutni panowie pojawili się pod firmą i interesowali się samochodem. Poza tym w okolicy coraz więcej samochodów znika - albo skradziona w tradycyjny sposób albo przez podszywających się (?) pod wojsko gości, którzy rzekomo konfiskują samochody na potrzeby reżimu. Jako że i tak po powrocie (inszallah) Pawłowi będzie przysługiwał samochód służbowy, zastanawiamy się poważnie nad ściągnięciem ceratki do Polski. Największy problem to wywieźć ją z Libii. Potem to już z górki - prom z Tunezji do Włoch i wycieczka przez Europę. Rozpatrywaliśmy też opcję z kontenerem. Cena porównywalna, a parę dni urlopu nam się przyda, więc szukamy jakiegoś dobrego last minute do Tunezji.

Następny apdejt bukrah*, inszallah:)

* bukrah - odpowiednik hiszpańskiego mañana :)

środa, 30 marca 2011

W Trypolisie cisza przed burzą?

Niektórzy twierdzą, że rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ jest godną potępienia Inwazją Na Libię. Ja mając do wyboru wyrzutnie rakietowe wycelowane w Misuratę i walące równo jak popadnie do spólki ze snajperami i samolotami strzelającymi do ludzi jak do kaczek vs samoloty bombardujące cele militarne czasem pewnie trafiające w jakiegoś Allahowi ducha winnego cywila, wybieram jednak to drugie rozwiązanie. Mało tego, uważam, że rezolucja przyszła jakieś 3 tygodnie za późno, choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jak na dzisiejsze polityczne standardy to i tak poszło błyskawicznie. Co z tego wyjdzie to nawet nie będę próbowała spekulować, Allah jeden raczy wiedzieć...

Z rozmów z naszymi znajomymi wynika, że w Trypolisie nadal panuje względny spokój, choć wszyscy szykują się na to, że będzie gorzej. Wprawdzie słychać strzały i wybuchy, wprawdzie można gdzieniegdzie natrafić na leje po bombach, ale głównym zmartwieniem tych osób, z którymi rozmawialiśmy jest jak zdobyć benzynę. Kolejki na stacjach benzynowych są na długie godziny stania a jednorazowo kupić można tylko kilka litrów. Na czarnym rynku cena paliwa doszła do 2,5 dinara (czyli więcej niż w Polsce!;). Jedzenie w sklepach jeszcze jest, choć mocno podrożało. Do tego od kiedy Kadafi rozdał broń ludziom na ulicach zrobiło się niebezpiecznie - pojawiły się uzbrojone bandy, napady rabunkowe są na porządku dziennym, strach wychodzić z domu.

Z drugiej strony w niektórych rozmowach słychać się echa propagandy Kadafiego: wszystko to zdrada, zachód się odwrócił, w nalotach giną dzieci i kobiety w ciąży. Ciekawe jak nas będą postrzegać jak wrócimy...

Jesteśmy w stałym kontakcie z Dorotą. Do Polski nie ma już po co przyjeżdżać, przynajmniej nie pilnie, Jej Mama umarła kilka tygodni temu.

Dowiedzieliśmy się też, że jeden z braci Ahmeda został aresztowany. Nie wiadomo gdzie jest ani co się z nim dzieje.

Kibicujemy rebeliantom, ale jednocześnie nie możemy nie zauważyć, że coraz wyraźniej widać cechy, na które u Libijczyków zawsze narzekaliśmy: brak myślenia o konsekwencjach i liczenie na to, że ktoś zrobi za nich. Ciekawie pisze o tym Mariusz Zawadzki w GW 26-27 marca, widać to też w relacjach dziennikarzy Aljazeery opisujących oczekiwanie rebeliantów, że Sarkozy zrobi wszystko za nich, a nawet pretensje, że koalicja robi za mało, przy jednoczesnym kompletnym braku zdyscyplinowania i podporządkowania się osobom, które próbują objąć dowództwo. Nienajlepiej to wróży samozwańczej Narodowej Radzie Libijskiej i przyszłości kraju w przypadku obalenia Kadafiego...

Tymczasem zaliczamy właśnie trzecie mieszkanie w ciągu półtora miesiąca, Miś poszedł do żłobka i chyba mu się podoba, choć po tygodniu musiał został w domu z glutem do pasa, Paweł doczekał się awansu, co mimo iż był to awans zapowiadany, trochę nas zaskoczyło, bo nie spodziewaliśmy się go póki pracujemy z Warszawy, no i nadal od rana do wieczora motywem przewodnim jest sytuacja w Libii - wiadomości, telefony, długie Polaków rozmowy (pozdrowienia dla kolegów z OSW;).

Zdajemy sobie sprawę z tego, że powrót, o ile w ogóle będzie możliwy, nie będzie prosty, nie będzie to już ten sam bezpieczny dla expatów kraj, pozostanie nam przeprowadzić się na strzeżone osiedle, wynająć ochroniarzy i mieć oczy dokoła głowy - mimo to nadal liczymy, że uda nam się tam wrócić wkrótce.

piątek, 11 marca 2011

Na południu bez zmian

Kilka dni temu nareszcie udało nam się skontaktować z Dorotą. Poza zapewnieniami, że u nich wszystko ok i że bardzo tęsknią za Misiem, powiedziała, że w Libii absolutnie nic się nie dzieje, że były jakieś protesty na wschodzie, ale już się uspokoiło, a to co pokazują media to stare zdjęcia sprzed lat... Zamurowało mnie kompletnie, nie wiedziałam czy mam przytakiwać czy opowiadać ze szczegółami o filmikach w internecie, już nie tylko wrzucanych przez rebeliantów, ale i przez zachodnich dziennikarzy, którym udało się dostać do Libii, o bombach, ostrzałach, konferencjach prasowych, na których sam Saif do spółki z tatusiem przyznają, że giną ludzie...na szczęście wyskoczył mi w voipie komunikat, że została mi minuta rozmowy, więc zapytałam jeszcze czy nie myśli o tym, żeby jednak przedostać się do Polski (możliwości ewakuacji nadal istnieją, mimo, że nasza ambasada się zwinęła) - powiedziała, że przyleci jak tylko przywrócą samoloty rejsowe i na tym zakończyłyśmy rozmowę.

Jestem w stanie zrozumieć dlaczego się nie ewakuowała. Ma trójkę dzieci i męża, spędziła tam ponad 20 lat, gdyby wyjechała nie wiadomo kiedy mogłaby wrócić. Nie warto ryzykować. Natomiast to co mówiła o zdjęciach, że to stare i nieprawdziwe kompletnie mnie wytrąciło z równowagi. Zwłaszcza, że mówiła to takim głosem, jakby święcie w to wierzyła. Dała się przekonać propagandzie Kadafiego? Przecież nawet jeśli w jej okolicy jest spokojnie, to musiała rozmawiać ze swoją siostrą, a ta mieszka w Tajourze, której nazwa zbyt często pojawia się w niusach...!

Następnego dnia zrozumiałam więcej. Zadzwoniliśmy do Ahmeda, jednego z naszych polskojęzycznych Libijczyków. Opowiedział o tym, że policja płaci za donosy. Że służby mają listy ludzi podejrzanych o współpracę czy nawet sympatyzowanie z opozycją i systematycznie tych ludzi likwidują: przychodzą w nocy, wywalają drzwi, wywlekają delikwenta i wywożą w nieznanym kierunku. Już trzech jego kuzynów w ten sposób "zniknęło". Do tego, dodał, jego jeszcze inny kuzyn pracuje w "telekomunikacji", twierdzi, że 70% rozmów z zagranicy jest podsłuchiwanych. Terror w najgorszym wydaniu...

Nie wierzę w teorie spiskowe. Wbrew temu, czym straszyła mnie czytelniczka w komentarzach pod poprzednim wpisem nie sądzę, żeby jakiemuś libijskiemu urzędasowi chciało się śledzić polskojęzyczne blogi i  robić problemy komuś za to, że krytykuje libijski sposób jazdy czy zaopatrzenie w sklepach. Dlatego pisałam na tym blogu dużo i szczerze, nie gryząc się zanadto w język. Ale pisałam też o naszych libijskich znajomych, czasem o ich poglądach, wymieniając ich z imienia. Polskich firm w Trypolisie nie jest dużo, łatwo się zorientować z której my jesteśmy, i kim są osoby przeze mnie opisywane. Podkreślę jeszcze raz, nie sądzę, żeby ktoś faktycznie zadał sobie tyle trudu. Ale jeśli istnieje cień ryzyka, że narobię komuś problemów, to zrobię wszystko, żeby tego uniknąć.

Stąd decyzja o chwilowym - inszallah - ograniczeniu dostępu do bloga. Mogłam wymazać twarze ze zdjęć i zmienić wszystkie imiona na Mahmud (akurat nie znam żadnego Mahmuda;), mogłam zawiesić zupełnie pisanie, w końcu zdecydowałam ograniczyć nieco zasięg;) Mam nadzieję, że sytuacja jakimś cudem szybko się uspokoi (czytaj: reżim upadnie a my wrócimy na stare śmieci) i będę mogła już otwarcie pisać co mi się żywnie podoba.

Rozmawialiśmy z innymi "naszymi" Libijczykami. Mustafa mieszkający w Zawii (tam gdzie w zasadzie codziennie toczą się walki) jednego dnia mówił, że jest strasznie, niebezpiecznie, i że się boją. Następnego, tonem drewnianym jakby ktoś mu przyłożył pistolet do skroni, zapewniał, że wszystko jest w porządku, że za dwa dni wróci do pracy, i podkreślał wielokrotnie, że nie potrzebuje żadnej pomocy. To było po przemówieniu pułkownika, że akceptowanie pomocy z zagranicy będzie karane... Ibrahim, który zawsze najbardziej krytycznie wyrażał się o reżimie, długo miał wyłączony telefon. W końcu jak się udało do niego dodzwonić to powiedział wprost, że się boi wychylać. Omar, ten który przechowuje nasz projektor, wyjechał do rodziny w góry. Mamy nadzieję, że jest bezpieczny, od soboty nie ma z nim kontaktu. 

Z drugiej strony nasz inny polskojęzyczny Libijczyk, Salem, zapewnia optymistycznie, że jest super, fantastycznie i neverbetter, benzyna potaniała, socjal jest lepszy niż był, co miesiąc po 500 dinksów na każdego członka rodziny (swoją drogą całe szczęście, że większość dinarów zdążyliśmy sprzedać, jak wrócimy to chyba nie będą zbyt wiele warte...), w sklepach wszystko jest, na lotnisku pusto, cła na wszystko zniesione, w ogóle żyć nie umierać. Z kolei nasz zastępca dyrektora w notce służbowej nie idącej do żadnych libijskich służb a jedynie do polskiego zarządu idzie w zaparte twierdząc, że NOC czyli National Oil Corporation pracuje - dzień jak co dzień, mimo że skądinąd wiemy, że od ponad trzech tygodni jest zamknięte na głucho...

Na pocieszenie dodzwoniliśmy się do Waleeda, który zapewnił nas, że domy stoją nieruszone, mamy też (o ile tylko działa internet) podgląd z firmowego monitoringu na samochody:)

Biała ceratka na zdjęciu z kamery 6 to nasza:)
Pozostaje nam czekać i mieć nadzieję na jakiś przełom. W końcu nie może to trwać wiecznie... Zaczynamy i kończymy każdy dzień wiadomościami z Al Jazeery, słyszymy dużo gróźb, zapewnień, że tak być nie może, Kadafi musi ustąpić, trzeba zamknąć przestrzeń powietrzną, trzeba to, trzeba tamto...bla, bla, bla...od słów do czynów!

PS Jakby ktoś miał do wynajęcia mieszkanie od początku kwietnia  na 1-3 miesiące (w zależności od rozwoju sytuacji) to proszę o kontakt!